poniedziałek, 29 września 2014

Fotoplastykon


Już dawno odkryłam to miejsce, ale jakoś nie było okazji o nim napisać. Właściwie dzięki Fotoplastykonowi, który ma całkiem niezłą reklamę, odkryłam warszawskie podwórka. Ciekawe rzeczy w podwórkach można znaleźć, co zresztą wcześniej na pewno widzieliście. Ukryte w nich bywają pałacyki (niedługo pokażę Wam taki na Lwowskiej), kapliczki maryjne, maleńkie oazy zieleni i błękitu na tle przedwojennej czerwonej cegły, pozbawionej tynków, secesyjne drzwi, zaskakujące zdobienia. Najmniejsze podwórko ma najwyższa przedwojenna warszawska kamienica, ta przy Marszałkowskiej 1 - ono ma coś ze dwa metry szerokości, dostępu strzegła jednak brama i nie dałam rady się przez nią przebić (nie, żebym się specjalnie starała). Niektóre podwórka bywają podwójne albo i potrójne... kapitalistyczny inwestor nie różnił się specjalnie od współczesnego, tylko nie ograniczały go normatywy wietrzenia i oświetlenia naturalnego...
Resztki warszawskiej secesji w Śródmieściu Południowym też znaleźć można najczęściej w bramach i oficynach. I w takiej właśnie oficynie mieści się fotoplastykon - instytucja, która starsza jest jeszcze od kina.
Po odnalezieniu właściwej bramy i przemierzenia podwórka trafiamy do dawno nieistniejącego świata. Otwieramy ciężkie drzwi, znajdujemy się w ciemnawym przedpokoju, oświetlonym jakąś marną żarówką, uiszczamy drobną opłatę znudzonej kasjerce i wybieramy sobie stołeczek przy ogromnym bębnie. Przez okulary zaglądamy do środka, podglądając przedwojenny świat w 3D...

Można zaglądać od czasu do czasu - program, czyli zdjęcia do pokazu slajdów, jest regularnie zmieniany.

piątek, 26 września 2014

No i skończyło się rumakowanie

Seria postów, które ukazywały się z zadziwiającą regularnością przez ostatnie dwa miesiące, jest efektem dziesięciu wycieczek rowerowych, realizowanych przeze mnie po godzinach pracy w czasie sierpniowych wakacji Młodej. Saską Kępę tylko miałam możliwość zwiedzać jeszcze przez kilka wrześniowych dni.

Powrót Młodej do domu, rok szkolny, a także gorsze warunki oświetleniowe (boję się leśnych i polnych ddr po nocy) mogą spowodować zmniejszenie mojej aktywności varsavianistycznej i przestanę przynudzać.

Z drugiej jednakowoż strony, namiętność odkryć wbiła we mnie swoje szpony i nie chce mnie puścić, a pewne miejsca w Stolycy są niedostępne dla niezorganizowanych rowerzystek. Postanowiłam więc zapisać się na kurs dla przewodników - zaczyna się w październiku.
Hough! To tygryski lubią najbardziej!

czwartek, 25 września 2014

Gdyby głupota mogła fruwać...

Zostałabym gołębicą.

Lekko spóźniona wyjechałam dzisiaj z domu, rozstałam się z córką pod szkołą i popedałowałam do pracy.
Po kilkuset metrach usłyszałam pisk telefonu. Córka poinformowała mnie, że przecież miała się ubrać na galowo, przerwa jest o 8.45 i niech tata dostarczy strój.
Zadzwoniłam do męża, który rano bywa nieprzytomny.
- "Dowieziesz Młodej strój?"
- "Przecież spóźnię się do pracy... Ale..." - rzuciłam słuchawkę, zrobiłam w tył zwrot i popędziłam do domu, nie zwracając uwagi na dzwoniący telefon. Wpadłam, złapałam ubrania z rozpoczęcia roku szkolnego, rzuciłam do męża "alimenty 1200, bez orzekania o winie, będzie szybciej", w drzwiach szkoły rzuciłam córce reklamówkę z ciuchami (zdążyłam przed dzwonkiem na lekcje), pomknęłam do pracy, niemalże roztrącając pieszych pod budynkiem i wymuszając pierwszeństwo, które mam jako rowerzystka, ale kierowcy o nim nie pamiętają. Wk... na wpadłam do pracy, spóźniona o 20 minut, i odczytałam smsy.

- Przecież mogłem podwieźć jej ciuchy taksówką po drodze do pracy i zostawić w sklepiku, ale nie chciałaś mnie słuchać...
- Zabiję cię, czy ja cię prosiłam o spódniczkę?

A w ogóle... to skoro ja zdążyłam cofnąć się od mostu do domu i wrócić do szkoły jeszcze PRZED lekcjami, to dlaczego ona nie mogła tego zrobić sama??? Też miała rower...

Kogo urzekła moja historia?

PS. E-matki nie muszą odpowiadać, już mi napisały :D

wtorek, 23 września 2014

Norblin


 


Koleżanka zafascynowana opowiadała mi o eko-bazarze na Norblinie i nawet planowałam, że w którąś sobotę się tam wybiorę, kiedy zupełnie nieoczekiwanie wpadłam na długi mur przy Żelaznej. Zajrzałam za mur - i trafiłam prosto na bazar, który w środy (bo to środa była) akurat działał.

Może w soboty jest wam większy ruch - ekowarzywka środowe nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Świetne jest Miasto-Ogród - zabawne tymczasowe donice z pomidorkami koktajlowymi i ziołami i co tam komu do głowy przyjdzie, które można wynająć zupełnie za darmo i cieszyć się własną zielenią. Wygląda to bardzo milusio.

Na terenie fabryki Norblina jeszcze parę lat temu mieściło się Muzeum Techniki - teren kupił jednak deweloper i będzie lofty i biura budował. Może genius loci mu pomoże? Bo Norblinowi i jego potomkom interes szedł nader dobrze.

W 1820 roku na Długiej Olek Norblin wraz z kumplem założyli zakład brązowniczy. Mieli zdolności, zrobili nawet chrzcielnicę dla kościoła św. Aleksandra. Dbali o firmę, która w 1834 roku przeniosła się na Krakowskie Przedmieście i poszerzyła się o sklep ze srebrem, brązem i platerami. Syn Olka, Wincent, kupił maszynę parową o mocy 10 KM i maszynę galwanizującą, a jedną z drobnostek, które wykonano w jego fabryce, był pomnik Kopernika przezd PANem.
Wincent sprzedał interes dzieciom, córka jego dobrze wyszła za mąż - za złotnika z własną fabryką sreber. Wnuk Olka, Ludwik, wszedł ze szwagrem w komitywę, mieli wspólną firmę - jeden już na Chłodnej robił platery, drugi u siebie srebra. Potem się wzięli połączyli, mieli już dwie maszyny parowe i 112 robotników. Kupili wraz z "firmą" (czyli prawem do nazwy) konkurentów Braci Buch na Żelaznej, przenieśli tam interes.

W 1893 roku "Norblin, Bracia Buch i T. Werner" wystartowała na giełdzie. Mieli nowoczesne maszyny o mocy 300 KM, zatrudniali 400 robotników i należeli do czołówki firm metalowych w Królewskie Polskim. Fabryka rosła w siłę, właścicielom żyło się coraz dostatniej....

Aż w 1949 roku fabrykę znacjonalizowano. Nie działała już długo, w latach osiemdziesiątych oddano ją muzeum, a teraz - deweleporowi. Ciekawe, co powstanie w tym miejscu? Dookoła rosną szklane domy...

niedziela, 21 września 2014

Gazownia

W 1856 roku w Poznaniu, Krakowie i Warszawie powstają gazownie. Wytwarzają one gaz z węgla, a gazem oświetlane są ulice, fabryki, budynki użyteczności publicznej i mieszkania prywatne. Oświetlenie gazowe jest bardzo nowoczesne - co prawda w Londynie latarnie gazowe działają już od niemal czterdziestu lat, czas jednak w XIX wieku tak bardzo jak dziś nie pędził., a Londyńczycy od zawsze mieli hopla na punkcie oświetlenia ulicznego (oni zresztą pierwsi je wprowadzili).

W Warszawie gazownię otwierają przy Ludnej - ustawiono latarnie od Książęcej, przez Krakowskie, do Zamku. Warszawiakom się podoba - jest jasno i romantycznie. Chcą więcej latarni, trzeba więc zbudować większy zakład, we wsi Wola, na ul. Dworskiej (Kasprzaka, znaczy). Powstają dwa charakterystyczne okrągłe zbiorniki, które tak ładnie widać z pociągu w pobliżu Dworca Zachodniego, i kupa innych budynków, w których dziś jest Muzeum Gazownictwa. Czynne, jak na złość, od poniedziałku do piątku od 10 do 14, więc nie uda mi się go zwiedzić, jeśli nie będę miała akurat wolnego w pracy. Ale za to bezpłatne... Stoją tam latarnie i jest mnóstwo oryginalnego sprzętu, bo co prawda już we wrześniu 1939 zniszczono zbiornikom dachy i uwolniono gaz, to jednak wojnę gazownia przetrwała w całkiem przyzwoitym stanie.

Teren należy do PGNiG, ale zbiorniki kupił jakiś gość, który zamierzał urządzić w nich lofty. Kupił i wszelki słuch po nim zaginął...


Gazownia

piątek, 19 września 2014

Cmentarz prawosławny


 


Będąc młodą lekarką (tfu, studentką) kazali mi narysować cerkiew na Woli. Wszystkim w grupie kazali, zresztą, dr Usenko zawsze kazał to robić pierwszorocznym, wierzył w edukacyjną siłę przeżycia emocjonalnego i pamięć mechaniczną, bo musieliśmy także odrysowywać przez kalkę mapę Federacji Rosyjskiej. Dziewczyny z akademika na Kiciu poszły na łatwiznę i machnęły cerkiew katedralną przy miśkach, ja grzecznie pojechałam na Wolę, siadłam na jakimś nagrobku z notesem i ołówkiem w dłoni, i muszę przyznać, że rysunek wyszedł mi całkiem nieźle. Dziś zapewne wystarczyłoby wrzucić zdjęcie do picasy i wybrać odpowiedni tryb, wtedy jeszcze nie znaliśmy fotografii cyfrowej...

Cerkiew św. Jana Klimaka wybudowana została w 1905 roku, nawiązuje do budowli XVI-wiecznych. W czasie rzezi Woli wymordowano personel i wychowanków domu dziecka, mieszkańców domu parafialnego i okolicznych domostw, którzy się tam schronili, chórzystów i kapłanów...

Cmentarz przy niej istniał dużo, dużo wcześniej. Bardzo piękny jest. Zlazłam z roweru, bo to nieładnie tak na rowerze przez cmentarz jechać, i szłam, i szłam, i szłam, i szłam - bo chciałam wyjść furtką po przeciwnej stronie. I szłam i szłam, niemal jak przez Bródno. Przy okazji przestałam marzyć o cichej kwaterze na Bródnie, wolskie bardziej mi się podobają, a że prawosławna mi się nie należy, to trzeba poczekać - może się jakoś zasłużę i pochowają mnie na Powązkach?

środa, 17 września 2014

Zamalujcie nam Picassa!


Syrkusowie mieli wielu kumpli na całym świecie, jednym z nich był niejaki Pawcio Picasso. Jak się małżonkom udało zrealizować po wojnie zaplanowane przed nią osiedle na Kole, zaprosili go na przecięcie wstęgi połączone z parapetówką. Zabawa była przednia, miszcz machnął z radości syrenkę z młotkiem zamiast miecza wprost na ścianie jednego z mieszkań.

Mieszkanie potem dostała w przydziale młoda para, która miała dość wycieczek do własnego domu i błagała spółdzielnię o zgodę na zamalowanie radosnej twórczości wybitnego kubisty. W końcu im się udało.

A osiedle - bardzo udane - i tak wpisano do rejestru zabytków. Nawet współczesne plomby, oddzielające osiedle od parku, starają się dopasować do stylu. Bardzo mi się przedszkole spodobało, odrobinę chińskie w wyrazie. I plasterki dziurawego sera zamiast wsporników daszków nad drzwiami. I kolejna falująca elewacja...


 

poniedziałek, 15 września 2014

TOR i BGK

Syrkusowie nie zdążyli swojego osiedla postawić przed wojną, udało się to za to Romanowi Piotrowskiemu, który pracował dla Towarzystwa Osiedli Robotniczych, i znanym nam skądinąd Brukalskim (i paru innym), którzy projektowali tanie domki na wystawę Banku Gospodarstwa Krajowego.

TOR to osiedle, hmmm, hoteli robotniczych? Budynków z żółto-czerwoną elewacją i bramkami na przestrzał, z malutkimi, dwupokojowymi mieszkankami, do których doprowadzone były, co prawda, media, ale kible były na korytarzu. Wspólne znaczy, dla całego piętra. Dziś pewnie ludzie je sobie przebudowali, ale mimo, że osiedle jest stosunkowo zadbane, to mieszkańcy wyglądają na ludzi, którzy niespecjalnie przejmują się otoczeniem.

A domków wystawowych jest kilka rodzajów. Są bliźniaki, zachowane w stanie nienaruszonym, cała uliczka. I są jednorodzinne, częstokroć mocno, a nawet bardzo mocno zmienione w stosunku do oryginału. Okazało się, że choć ich postawienie nie było bardzo drogie, to załatwienie przyłączy i takich tam sprawiało, że koszta nie były wiele niższe od normalnej, gospodarczej budowy ze stryjem, nie cieszyły się więc jakimś olbrzymim powodzeniem. Pełne uroku, fakt. Tuż pod lasem.


sobota, 13 września 2014

Fort Bema


Na granicy Bielan, Bemowa i Woli znajdują się jedne z najlepiej zachowanych pozostałości Twierdzy Warszawa - jej fort P jak Paryszew, inaczej - fort Bema. Twierdza Warszawa powstawała wokół Cytadeli pod koniec XIX wieku i już wtedy była przestarzała, więc po bez mała dwudziestu latach postanowiono ją zlikwidować. W forcie Bema żołdacy przepili proch albo mieli w nosie rozkazy, grunt, że wysadzili tylko prochownię, resztę pozostawiając ku uciesze współczesnych grafficiarzy.

Najpiew odkryłam śliczniusie dworki, w większości należące do Legii i opuszczone. Potem odkryłam solidny budynek modernistyczny z wyraźnym napisem "Klub Legia" i "teren prywatny, przejścia nie ma" nad ścieżką rowerową, prowadzącą do fortu. Potem odkryłam wielce przyjemny zabytkowy most, a potem jeszcze doskonale zachowaną budowlę z mnóstwem pomieszczeń w amfiladzie, przyozdobionymi małymi dziełami sztuki. Nie wszystkie dzieła obejrzałam dokładnie, bo słońce zachodziło, wewnątrz było ciemnawo i słychać było głosy młodocianych... wolałam nie myśleć, jakich młodocianych. Zwiałam z rowerem przez okno.

Ale tak w ogóle to bardzo, bardzo tam ładnie.

 

piątek, 12 września 2014

Dziczyzna

Pierwszy miesiąc szkoły jest trudny.
W poniedziałek, na przykład, przyprowadziłam do domu truchełko Przelatka. Przelatek miała sześć lekcji, zapomniała zjeść szkolnego obiadu, bo coś tam, dopchała się tostami z nutellą, wyszła z psem, odrobiła podstawowe lekcje i udała się do szkoły muzycznej na kolejne trzy godziny. Gorzej, niż w korpo. Do tego jeszcze silne emocje, bo nie została wybrana do samorządu i ukochana pani od fletu jej się przypomniała, więc zajęcie z mniej ukochaną zostało przepłakane.

Należy się zająć Przelatkiem...

czwartek, 11 września 2014

Pod Messalką




Na chwilę wróciłam z Bielan na Krakowskie, zafascynowała mnie oficyna, wystająca znad jednej z kamieniczek. Okazało się, że 6-piętrowa oficyna należy do... piętrowego domku! Jak to możliwe?
Okazuje się, że "domek", zwany kamienicą Liedtke, w 1910 roku solidnie przebudowano, tworząc "wieżowiec" w pierzei stosunkowo niskiej zabudowy. Na którymś piętrze mieszkała słynna śpiewaczka operowa, Lucyna Messal, dlatego kamienicę przechszczono na "Pod Messalką". Rok po wybudowaniu urządzono w oficynie luksusowe łaźnie, które przetrwały osiemdziesiąt lat z hakiem i nawet wojna nie bardzo im przeszkodziła, choc kamienicę nieco nadwątliła. Przy odbudowie jednak postanowiono zrezygnować z "wieżowca", obniżono go do dachów okolicznych domów, a oficynę zostawiono bez zmian...

środa, 10 września 2014

Wiśniowy sad w Studio

Sąsiadka dostała bilety i z niekłamaną przyjemnością obejrzałam w teatrze Studio Czechowa.
Bardzo, bardzo mi się podobało, właściwie wszystko i wszyscy. Podobały mi się stroje - z jednej strony stylizowane, z drugiej zupełnie współczesne. Podobały mi się dekoracje - proste. Bardzo podobała mi się Waria, która chyba ani razu przez cały spektakl się nie uśmiechnęła, twardo stojąca na ziemi, pozbawiona mrzonek, jedyna trzeźwo myśląca - okropnie mi jej było szkoda, bo się z nią identyfikowałam.

Czechowa do tej pory tylko czytałam, ale trzeba go oglądać - zdecydowanie trzeba go oglądać.


P.S. Kiedy ja byłam w teatrze, Młoda bawiła się z sąsiadami - w teatr. Zawsze okropnie się przy tym kłócą i z przedstawienia nic nie wychodzi. Przelatek postanowiła więc napisać sztukę, żeby każdy musiał nauczyć się tekstu i nie miał o co się kłócić. Osoby dramatu: Kaczka, Podróżnik, Czarodziej.
Wow.
W szoku jestem.

wtorek, 9 września 2014

Zdobędziemy Serek!

No dobra, może nie wszyscy robotnicy kupowali parcele na Białołęce. Pamiętajmy, że Żoliborz w latach dwudziestych był zadupiem niemal jak dziś Białołęka, świeżutko do Warszawy przyłączonym. A ledwie parę kilometrów dalej było kolejne zadupie - Bielany, równie czyste i dziewicze, jak Piękny Brzeg, o długiej tradycji letniska, blisko lasu, i już nie Warszawa - więc pewnie taniej.

Za stosunkowo niewielkie pieniądze i wkład własny w postaci prac przy budowie można było nabyć maleńki domek z dachem krytym czerwoną cegłą, z ogródeczkiem, na osiedlu o doskonale brzmiącej nazwie "Zdobycz Robotnicza" (architekt Janusz Dzierżawski). Ewentualnie mieszkanko w szeregowcu. Jak ktoś zdążył, zanim spółdzielnia splajtowała, to nie musiał wymiatać na Białołękie :)

Bielany do Warszawy przyłączono w Roku Pańskim 1930 (albo coś koło tego), i plany na nie były wielkie... Miasto-ogród na dziewiczych polach i piaskach...


Poza placem Konfederacji nie udało się zrealizować cudownej wizji, a po wojnie Bielany "trafiły w ręce" małżeństwa Piechotków, którzy najpierw musieli postawić socrealistyczną zabudowę głównych ulic dla pracowników Huty Warszawa, a potem wolno już im było tworzyć w moderniźmie, który w latach sześćdziesiątych wrócił do łask (modernizm jest dobry, bo dobry i tani). Stworzyli więc milutkie Bielany II i Bielany III, z dwukolorowymi elewacjami z cegły silikatowej, zielenią, placami zabaw dla dzieci, szkołami i takimi tam. Trafiwszy przypadkiem na Bielany II poczułam się troche jak w Rosji, w ktorej cegła silikatowa jest ulubionym materiałem na elewację. Ta okolica zwie się Serkiem Bielańskim.


Przy okazji, na pl. Konfederacji stoi fajowski kościół z lat osiemdziesiątych, rzadko wtedy takie fajowskie kościoły budowano.


A na pobliskich uliczkach - m.in. Płatniczej - są latarnie gazowe. Internauci kłócą się, czy one są oryginalne, czy nowoczesne i ynteligentne, czy zapala je latarnik, czy system z PGNiG. Wiem tylko, że mieszkańcy okropnie się wzburzyli, kiedy zaproponowano im postawienie elektrycznych słupów oświetleniowych.


Uprzejmie proszę ponajechawszych autochtonów, którzy byli mnie uświadomili o istnieniu tego czarownego miejsca, o wyjaśnienie wątpliwości.



Aktualizacja


U W A G A!  S P O I L E R!
U W A G A!  S P O I L E R!
U W A G A!  S P O I L E R!


Trafiłam na Płatniczą o zmroku. Ucieszyłam się, bo połowa latarni się świeciła, a druga połowa - nie. Stanęłam przy ciemnej latarni i czekałam na latarnika. Zauważyłam, że świeciły się głównie te w krzakach. Poczekałam jeszcze chwilkę, i światło nad moją głową rozbłysło samo z siebie, bez żadnego udziału żywego człowieka w pobliżu... Ynteligentne latarnie gazowe...

U W A G A!  S P O I L E R!
U W A G A!  S P O I L E R!
U W A G A!  S P O I L E R!

poniedziałek, 8 września 2014

Basen Narodowy

Włodarze Stadionu Narodowego porażkę potrafią zamienić w wygraną. Wyśmiewaliśmy basen narodowy, wyśmiewaliśmy, to teraz mamy.
Basen.
Prawdziwy.
Na Narodowym.
Głęboki na metr, szeroki na pół boiska i prawie na całe boisko długi. Wybrałam się z Młodą i jej kumplami na halowe mistrzostwa Polski w windsurfingu, na ostatni dzień, kiedy było dużo konkurencji, hmm, nieolimpijskich. Dzieciaki zachwycone.

Wyglądało to mniej-więcej tak:


A na Narodowym mieszkają nietoperze, wiedzieliście?

niedziela, 7 września 2014

Profesor Skibniewska i Białołęka Dworska

W związku z przebudową Trasy Toruńskiej i koniecznością noszenia roweru po schodach na najkrótszej drodze do domu z Żoliborza, szukałam tras alternatywnych. Jedną z nich okazała się Broniewskiego, a na rogu Broniewskiego odkryłam Sady Żoliborskie. Zachwyciło mnie osiedle, poczytałam o projektantce i dowiedziałam się o jej planach związanych z Białołęką. Natychmiast zwróciłam się do prywatnego Historyka.


- Hmm, a wiesz, z tym się wiąże ciekawa opowieść. - zamyślił się Historyk. - Profesor Skibniewska, wówczas wicemarszałek Sejmu, odwiedziła nas kiedyś w domu, i nawet byłem przy tej wizycie. Teraz byłoby to nie do pomyślenia, ale... ale wiesz, przywiózł ją samochód Rady Narodowej, który potem odjechał i nie wiadomo było, czy wróci. Pani Marszałek stwierdziła pogodnie, że jeśli nie wróci, to zamówi sobie taksówkę... Wyobrażasz sobie Marszałka Sejmu jeżdżącego taksówką?
- A co ona w ogóle robiła u was w domu??? - zdziwiłam się.
- Po pierwsze, ona jako posłanka reprezentowała nasz okręg wyborczy, a Dziadek był lokalnym społecznikiem i prosił o jakieś interwencje. A po drugie, ona przecież projektowała coś w dzielnicy i chciała zrobić wizję lokalną. A poza tym... tylko u nas był wtedy telefon...
- Gdzie projektowała? Przecież tu było normalne osiedle!
- Zaraz, jakie normalne osiedle... był nasz dom i dom sąsiadów, była przychodnia na Majorki, dom tych i dom tamtych i parę drewniaków. Zaraz po wojnie ludzie odbudowywali jakieś bieda-domki z gruzów, razem z tysiąclatką, domem dziecka i domem opieki stanęło kilka willi, a potem nie wydawano już pozwoleń, bo Skibniewska planowała budowę. Nic nie wybudowała, ale przez piętnaście lat zablokowano ludziom rozwój.
- A dlaczego nie wybudowała?
- Bo był rok 1980 i na nic już nie było pieniędzy... a ona nie projektowała z wielkiej płyty...

Właściwie cieszę się, że nie powstały tu drugie Sady. Białołęka Dworska ma sporo niewątpliwego uroku i do tej pory zachowała charakter podmiejskiego letniska, choć autobus łączący ją z cywilizowanym Tarchominem kursuje co 15 minut, ekokolejka do miasta też jest częsta, i nawet parę lat temu puścili tu nocny. Ale Dworska - i Choszczówka, i Wiśniewo, i Płudy, i Szamocin, i Dąbrówka Szlachecka - zasługują na zupełnie odrębne wpisy. 



piątek, 5 września 2014

Gospoda Oficery..

Po nostalgicznej przejażdżce w ulewnym deszczu dokonałam kwerendy internetowej i okazało się, że pani, u której wynajmnowałam pokój, nie tylko znęcała się nade mną psychicznie, ale i niecnie mnie oszukiwała, nazwawszy moje ulubione osiedle Żoliborzem Oficerskim.

A tu guzik prawda! "Moje" osiedle to Żoliborz Urzędniczy (przed wojną urzędnicy nie byli uważani za nierobów utrzymywanych z krwawicy podatnika, mieli swój etos i cieszyli się szacunkiem społecznym). Oficerski był po drugiej stronie Mickiewicza. Też stoją tam dworkowate wille, często obrócone "tyłem do frontu" - miały malutkie okienka od ulicy i duże okna od ogrodu. I jest plac Słoneczny, zamiast iglicy zegara słonecznego stoi na jego środku potężny dąb. Mieszkała tam kupa ważniaków, którzy mają swoje tablice pamięci na domach, a w czasie wojny działała radiostacja "Łódź Podwodna", której Niemcy nigdy nie znaleźli.


Jest jeszcze Żoliborz Dziennikarski, od Potockiej do Wyższej Szkoły Pożarniczej. Tam też jest fajnie. Miał być kiedyś piękny park w stronę Wisły, ale powstały ogródki działkowe - jedne z najstarszych w Warszawie. Króluje modernizm, ale można znaleźć jakieś resztki secesji.  Przy Mickiewicza 34/36 stoi corbusierowski "szklany dom" PZUW, zaprojektowany przez Żórawskiego, teraz w remoncie - być może udostępnione - przynajmniej mieszkańcom - zostaną tarasy na dachu.


środa, 3 września 2014

Jak baran zdziczał

Mówiłam, że mi się wszystko łączy?
Architekt Zborowski, który zaprojektował połowę żoliborskich kolonii, zapisał się również w historii sztuki jako renowator. Odbudował sporo kościołów na Starówce i Nowym mieście i parę kamienic też. Pochyliłam się - jak mawia mój szef - pochyliłam się więc nad odbudową historycznego serca Warszawy.
Przyznać no się, mieszkańcy Warszawy, jak często bywacie na pl. Zamkowym?
Prawda to, częściej tam można spotkać turystę, niż autochtona, a zwłaszcza autochtona napływowego ;) A paru fajnych rzeczy się ostatnio dowiedziałam, szczególnie brodząc po innej, niż standardowa - Zygmuś-Świętojańska-Rynek-Freta - trasie.

Po pierwsze, znalazłam w bramie na Kanonii wmurowany w ścianę katedry kawałek gąsienicy od miny samobieżnej. Podobno jest niewłaściwie opisany (napisano, że to Goliat, a to jakiś inny), ale ja się na minach nie znam.

Po drugie, to, że kamieniczki staromiejskie nie mają oficyn, to wcale nie jest cecha starego budownictwa. Odwrotnie, to cecha socjalistycznego miasta. Starówkę rozgęszczono o ok. 20%, żeby dało się w niej żyć - przed wojną tam były slumsy, a na niektórych podwórkach z trudem mieściły się dwie osoby. Przy Piekarskiej w ogóle stoi normalny blok, od frontu tylko podzielony na posesje.

Po trzecie, niektóre kamieniczki mają dziwne imiona, nie pasujące do nich zupełnie. Jest np. Salwator, czyli Zbawiciel, na której brak figury Chrystusa (a po cholerę ją stawiać w powojennej, ateistycznej z założenia Polsce z publicznych pieniędzy), św. Weronika z chustką w ręce zamieniła się w przekupkę Weronikę z chustką na głowie, a jedyny przedwojenny element to czaszka z piszczelami, wobec tego przewodnicy z przyjemnością zamiast "kamienica Gianottiego" czy "pod Salwatorem" mówią na nią "dom pod trupkiem". Wąski Dunaj 8, zielona, ładna, na środeczku.

Na Nowym Mieście jest kamienica pod Matką Bożą Łaskawą, która na pewno bardzo spodoba się Przelatkowi, bo siedzi na niej dorodny przedstawiciel gatunku dzikiej świni. Pod dzikiem postać Diany, bogini łowów. Przed wojną - baranek i Maria Panna. Freta 52.

Nowe Miasto w ogóle jest fajne - zwróciliście kiedykolwiek uwagę na mozaiki i sgrafitta, tudzież rzeźby w niszach? Od Freta 12 poczynając, tuż przy kościele Dominikanów? Kamieniczki w kształcie zabytkowe, ozdoby w treści współczesne odbudowującym. Piękne zresztą, np. superowska jest niebieska mozaika na Mostowej albo falliczne nieco (a może mnie się tylko wszystko kojarzy) rzeźby na wschodniej pierzei rynku, na domu z zegarem słonecznym na ścianie (Rynek Nowego Miasta 6/8/10).

Wśród paskudnych szeregowców z lat 70 na Przyrynku znajduje się też najkrótsza uliczka w Warszawie, a może i w Polsce - 22-metrowa Samborska. A niżej, przy Rajców, ciekawa dość willa Pol-Motu, której specyficzne ogrodzenie zapewnia całkowitą prywatność właścicielom, choć prawdopodobnie zasłania też fenomenalny widok na fontanny, Wisłę i jej praski brzeg...

Taki znany "smaczek" z odbudowy: podobno Bierut nie był pewien, czy warto stawiać na nowo Barbakan i mury. "Racja, racja" - przyklasnął mu sprytnie główny projektant odbudowy, Mieczysław Kuzma - "będzie doskonale widać wszystkie kościoły". "Aaaa - to może jednak postawcie te mury, towarzyszu" - miał odpowiedzieć decydent. Fortelu trzeba było też użyć przy wschodniej pierzei rynku, którą stawiano na akord dzięki temu, że otrzymano cynk, że zamiast kamieniczek ma powstać amfiteatr... Ujrzawszy jednak fronty stojące do wysokości I piętra, Bierut miał stwierdzić, że nie będzie niszczył czynu robotników.

Wszyscy wiemy, że Starówka jest zabytkiem wpisanym na listę Unesco. Nie z powodu swojej wartości historycznej - to nie ZAbudowa staromiejska, tylko ODbudowa została uhonorowana przez ONZ. Odbudowa wbrew ówczesnemu podejściu konserwatorskiemu, wbrew zdrowemu rozsądkowi, z miłości - i dla ludzi.

Schodząc z wysokiego C - wielką radością napawał mnie zawsze Zygmuś i jego szabla, oglądany z mostu Śląsko-Dąbrowskiego...

A teraz zagadka: czy syn chłopa spod Grójca, murarz, który dostał przydział na kawalerkę przy Piwnej, którą osobiście postawił, jest słoikiem?

wtorek, 2 września 2014

Farfałki

Po wymuszonej krótkiej przerwie pojechałam do pracy swoją łąką na rowerze. Łąkę mi wykosili :) Niepokojący nieco jest fakt, że dziki ryją nie tylko po drodze mojego dziecięcia do szkoły - droga, mimo wszystko, ruchliwa, samochodów dużo, autobusy, i tak dalej, i tak dalej - ale też na mojej łące, czego nie było widać przed wykoszeniem. Co oznacza, że po zmroku nie ma opcji, żebym nią jechała. Trzeba się będzie przeprosić z Wisłostradą.

Dziś zresztą odkryłam pewien rodzaj przyjemności płynący z pedałowania wzdłuż nadwiślańskiej arterii. Czułam mianowicie Schadenfreude. Ja jadę, a oni stoją. Mamy wrzesień, proszę państwa, mamy wrzesień. Od dziś zmienia się znak przy różnicy pomiędzy czasem mojego dojazdu do pracy na rowerze i komunikacją miejską. Było +15. Jest -15. Znaczy, o kwadrans szybciej jestem po ominięciu korków przy mostach jednośladem. 

Nabyłam byłam dziecięciu podręczniki, dobrze pracować w Śródmieściu - wyprawa na Plac Powstańców Warszawy, na którym bukiniści sprzedają książki do szkół nawet z samochodów, nie jest wyprawą czasochłonną. Ale mimo zaopatrywania się w antykwariatach, i tak kieszeń bolała.

A dziecię w nowej budzie. Buda ładna. Pani Dyrektor nie przynudzała, a hymn odśpiewany a capella przez dzieciaki i ich rodziców brzmiał wyjątkowo dostojnie - lepiej, niż puszczany z taśmy. W niedzielę, 31 sierpnia, nauczyciele opuścili budę o 22, robotnicy jeszcze tam byli. Sala gimnastyczna robi wrażenie, boiska też, plac zabaw jest super. Wychowawczyni tak ładna, jak buda, wygląda na jędzę :) Z niecierpliwością oczekuję relacji. Do tej pory mieliśmy szczęście do pedagogów i instruktorów, w IV klasie, kiedy są już przedmiotowcy, musi się trafić ktoś, z kim Młoda nie osiągnie zgodności charakterów. Muszę przyznać, że cieszy mnie bliskość wyborów samorządowych - dwie i pół nowe szkoły i linia tramwajowa to bardzo przyjemne składowe demokracji.

poniedziałek, 1 września 2014

Międzywojenne bloki

Na Żoliborzu powstawać miałe szklane domy dla robotników. Taki przynajmniej był zamysł lewicowych, PPS-owskich inteligentów, tworzących Warszawską Spółdzielnię Mieszkaniową i zatrudniających młodych, zdolnych architektów do zaprojektowania idealnej dzielnicy.
Koncepcja Syrkusów - "dom-kolonia-osiedle" szczególnie wyraźna jest na starożoliborskim osiedlu WSM między Krasińskiego i Słowackiego. Zanim wybrałam się tam na przejażdżkę, wydawało mi się, że kolonia - to coś dużego i trudnego do objechania, i zastanawiałam się, jak zmieścić aż 9 kolonii w krótkim czasie dziennego światła, niezbędnego do fotografowania.

Okazało się, że kolonia to kilka - czasem dwa - bloków, połączonych podwórkiem. Czasami mają wspólny numer. Czasami kolonia to budynki użyteczności publicznej. To "jednostka mieszkaniowa" nadrzędna wobec domu, o wspólnototwórczym znaczeniu. To, niewątpliwie, udało się pomysłodawcom (Bruno Zborowski i Brukalscy - tak, tak, ci sami Brukalscy, co później zbudowali sockamienice przy Andersa) - dziś kolonię można rozpoznać po tym, że jest szczelnie ogrodzona i ma furtkę z domofonem, a w środku - plac zabaw i rowerownię na wolnym powietrzu, i bardzo zadbane ogródeczki.

Spacerując wśród kolonii zrozumiałam, dlaczego Żoliborzanie na spotkaniu poświęconym architekturze dzielnicy tak byli oburzeni supozycją, że mieszkają w blokach. Nigdy w życiu! To żadne bloki, to po prostu wielorodzinne domy i już! Faktycznie, trudno tam znaleźć dwa takie same budynki, choć wiele elementów się powtarza. A kiedy udało mi się fuksem zajść na podwóreczko przy Suzina (wewnętrzna elewacja była w remoncie i zadomofiona furtka była otwarta), odkryłam moje ulubione... galeriowce!

Jedna z kolonii składa się z kotłowni (w której obecnie mieszczą się dwie knajpy), kina (w którym nic się nie mieści, neon na nim wisi) i pralni, w której nie wiem, co się miesci, ale oprócz pralni na ostatnim piętrze mieściła się łaźnia. Albowiem ponieważ w żadnym z okolicznych domów nie było wanny. Chyba że ktoś był tak przedsiębiorczy, jak jedna z mieszkanek, która ustawiła wannę w kuchni, przykrywając ją stołowym blatem. Za dnia spożywano przy nim posiłki, wieczorem można było zażyć kąpieli...

Na przedwojennych zdjęciach komin kotłowni otoczony jest spiralnymi schodkami prowadzącymi na platformę widokową - szkoda, że dziś nie można już na niego wejść...

Już po wojnie Stanisław Brukalski zaprojektował teatr Komedia. Bogato zdobiony na pierwszy rzut oka wyraźnie odcina się od stonowanych okolicznych zabudowań, ale jeśli w myśli wyrzuci się stiuki i płaskorzeźby, a zostawi bryłę, to widać kawał dobrej architektury. Cóż, inwestor zawsze miał, ma i będzie miał dużo do gadania. 

A robotnicy... robotnicy nie chcieli mieszkać w blokach. Uważali, że jak mają za coś płacić (a i czynsze tam były wysokie...), to niech to będzie kawałek uczciwego domu z ogrodem. I kupowali parcelę na Białołęce.