środa, 31 grudnia 2014

Postanowienia noworoczne

To był trudny rok.
Obfitował w wydarzenia i zmiany.
W tym roku dwukrotnie zmieniłam pracę i pięciokrotnie - szefa.
W tym roku wróciłam na ojczyzny - i rodziny - łono, co wiązało się z przeprowadzką transgraniczną.
W tym roku Młoda dwa razy zmieniła szkołę i raz system edukacyjny.
W tym roku nieprzyjemnie zachorowałam i podjęłam pracę nad zmianą osobowości.
W tym roku straciłam kontakty z dobrymi znajomymi - choć mam wrażenie, że odzyskam je w przyszłym roku, choć z mocno ograniczoną intensywnością.
Dużo - za dużo - się działo jak na jedną mnie.

Łamiąc się opłatkiem słyszałam wciąż "i życzę Ci wyjazdu do Łucka". Łuck to nie miasto w zachodniej Ukrainie, tylko taka mityczna Arkadia, kraina wiecznej szczęśliwości na zagranicznym kontrakcie w mieście mniejszym od Moskwy.

Ale ja chyba nie chcę jechać do Moskwy. Po trudnym roku potrzebuję roku spokoju. Świętego spokoju. Ciszy. Odpoczynku. Nudy.

Moje postanowienie noworoczne:
Spokój nade wszystko.

Strona MoMA

wtorek, 30 grudnia 2014

Słoik jako narzędzie HR

Chodzi mi wyjątkowo o opakowanie szklane, nie mentalność. A dokładniej - o szklaneczki po nutelli, używane przez nas w charakterze szklaneczek właśnie. Uzbierało się ich już naprawdę bardzo dużo, bo moja rodzina uwielbia czekoladowy krem, i nie bardzo mam ich gdzie trzymać.

Kiedy podczas radosnej przedświątecznej kłótni mój mąż po raz pierwszy użył argumentu od czapy - poleciał pierwszy słoik. Z olbrzymią przyjemnością cisnęłam nim z całej siły o podłogę, obserwując ze spokojem, jak drobniutkie szklane okruchy rozsypują się po gresie i migoczą w świetle ledowych żarówek. Wcale nie byłam wściekła - miałam poczucie mocy. Zawsze chciałam rozwalić szklankę.
Męża zatkało, ale nie na długo. Przelatek wyjrzała ze swojego pokoju, z ciepłym uśmiechem poprosiłam ją o założenie kapci. Kiedy mąż odezwał się ponownie, poleciał drugi słoik.

W sumie zużyłam ich sześć, zanim byliśmy w stanie wrócić do konstruktywnej dyskusji.
Wiecie co?
Polecam.




poniedziałek, 29 grudnia 2014

Zapach piwa nad cmentarzem ewangelickim

Pamiętając o białołęckich ewangelikach, postanowiłam odwiedzić DUŻY cmentarz ewangelicki. A raczej dwa, kalwiński i luterański, bo są obok siebie. Ładne są. Mnóstwo fajnych nagrobków, można się uczyć stylów w rzeźbie - secesja, barok, klasycyzm... Mnóstwo sław pochowanych, o których pojęcia nie miałam, że są ewangelikami - a niektórzy wcale ewangelikami nie byli, tylko nie chcieli leżeć na "swoich" cmentarzach. Stąd na przykład grobowiec w kształcie cerkwi, albo płyta z herbem ZSRR, czy nawet półksiężyc. Kawałek historii Warszawy.

Same nekropolie też są nie tylko encyklopedią Warszawy, ale encyklopedia ta była świadkiem (i miejscem) dramatycznych wydarzeń Powstania, kiedy przechodziła kilkakrotnie z rąk do rąk. Większość grobów jest pięknie odnowiona, ale część ma ślady po kulach czy pokiereszowane napisy, czy popękane płyty.

Spoczywają tu "naj" XIX-wiecznej Polski i wielu "naj" współczesnych. Rodzina Kronenbergów, założycieli Banku Handlowego. Wielcy browarnicy, z Haberbuschem i Schielem na czele. Linde, autor pierwszego Słownika Języka Polskiego, herbu... Słownik. Emil Wedel, w rodzinnym grobowcu przypominającym tabliczkę czekolady. Stefan Żeromski. Michalina Wisłocka. Anna German.

Fajnie jest przechadzać się po alejkach ze smartfonem w dłoni (z dobrym Internetem, oczywiście), i sprawdzać "kim był". Przy czym wcale nie jest powiedziane, że ten w najładniejszym grobowcu to VIP, a ten pod skromną płytą to prosty człowiek. W końcu to cmentarz ewangelicki... 

sobota, 27 grudnia 2014

Te straszne blokowiska w środku niczego

- Kupują słoiki mieszkania. Kupują w środku niczego, bez drogi, bez autobusu, bez szkoły, bez sklepu. Kupują, bo nie myślą. A potem wymagają tylko od władz miasta, żeby im zbudowały: drogę, szkołę, a może nawet szpital. W d... się ludziom poprzewracało. W śródmieściu szkoły puste stoją, było sobie w śródmieściu mieszkanie kupować, a nie na wygwizdowie. Hough. A może jeszcze metra im się zachciewa???

Z jednej strony, fakt, kupują na wygwizdowie. Z drugiej strony... z drugiej strony, jak się wydało pozwolenie na budowę osiedla na kilkaset tysięcy ludzi, to może warto by dla nich postawić placówkę edukacyjną, jak to drzewiej bywało? Modlińską poszerzono, zanim ruszył Tarchomin. Szkoła 314 powstała w 1984 roku, pierwszy blok na osiedlu Poraje oddano w 1981. A wszak oprócz szkoły zbudowano budynek usługowy i market, znaczy się sklep spożywczy. 
Kiedy prawie dziesięć lat później stawiano osiedle Erazma, na nową szkołę też nie trzeba było wcale długo czekać. Kurczę, Warszawa uprawia drenaż mózgów, przyjeżdżają młodzi, przedsiębiorczy, przyczyniają się do wzrostu PKB i zmniejszenia bezrobocia, wpływy z CIT rosną... Mogłaby, do cholery, coś tym ludziom dać w zamian, oprócz pozwolenia na budowę taniego blokowiska. Jak da w zamian, to będą wiedzieli, że warto w tym mieście płacić podatki. Ja wiem, że CIT idzie do budżetu centralnego, a PIT do miasta, ale przecież stolica akurat z budżetu centralnego otrzymuje całkiem przywoite dotacje na różne rzeczy.

Olbrzymim darem przewidywania odznaczył się jeden z dawnych włodarzy Białołęki, który za gminne (wówczas) pieniądze rozbudował i rozszerzył trzyklasową wtedy zaledwie szkołę podstawową w okolicach rodzinnych majątków, w wiejskiej, tzw. zielonej części gminy. Z jednej strony - do dziś pasą się tam krowy i gniazdują bociany. Z drugiej - szkoła całkiem niedawno musiała się wzbogacić o nowy pawilon, i wcale nie ma już 26 uczniów w całej placówce, tylko po pięć klas w cyklu. Bo obok pastwisk powstało blokowisko...

A Zielona Białołęka jest śliczna. Ciekawe, dlaczego została przyłączona do Warszawy pół wieku temu - to przecież nie były nawet przedmieścia, tylko normalne wioski z polami uprawnymi...




środa, 24 grudnia 2014

Bóg się rodzi!

Życzę Wam migotliwych światełek i zapachu piernika.
Życzę Wam przebaczenia i pojednania.
Życzę Wam, żebyście umieli się śmiać z przypalonej grzybowej i nadgryzionych pierniczków.
Życzę Wam, żeby ciepły płomień świecy rozświetlał wszelkie mroczne miejsca.
Życzę Wam, żebyście byli blisko siebie, nawet jeśli nie ma dla Was miejsca w gospodzie.


Trzymajcie się ciepło!

A tak się pakuje prezenty

Zapomnieliście kupić papieru do prezentów?
Nie szkodzi :)


wtorek, 23 grudnia 2014

Zamek Królewski

Nie mam pojęcia, dlaczego przez tyle lat nie byłam w Zamku. Może dlatego, że kiedyś nie lubiłam muzeów, a kiedy polubiłam - Przelatek była jeszcze Warchlaczkiem i nie nadawała się na ciąganie po wystawach. Albo nie umiałam jej ciągać. Albo nie umiałam jej zostawiać w domu.
A może dlatego, że myślałam sobie, że to atrapa - hehe, dopiero w Moskwie zrozumiałam, że atrapy też mogą być ciekawe - skoro chodziłam do atrap w Moskwie (vide Teatr Wielki czy pałac w Caricyno), to czemu nie w Warszawie? A ostatnio - dlatego, że wcześniej pogoda była zbyt ładna, a Zamek - zbyt oczywisty, żeby opisywać go na słoikowym blogu, którego Każdy Czytelnik Zamek Widział, a Każdy Prawdziwy Warszawiak był w środku.

Zrobiło się jednak zimno i paskudnie na dworze, w listopadowe łykendy wstęp był wolny, trzeba to zobaczyć :)

Okazuje się, że nawet jeśli to nie jest łykend, i nawet jeśli jest dość mało czasu na spacer, to warto z gościem Stolycy (goście Stolicy są w Moskwie) tudzież małolatem zajrzeć do podziemi, gdzie jest zawsze bezpłatna multimedialna wystawa o budowie i odbudowie jednego z symboli Warszawy. Robi wrażenie, i to mocne, a jej odwiedzenie zajmuje kwadrans.

Okazuje się też, że atrapą są tylko mury. Że niemal wszystkie ruchomości udało się wynieść i uratować, a te, których się nie udało (np. żyrandole, które zdjęte i przygotowane w jednym pomieszczeniu do wywiezienia, akurat w tym, do którego za chwilę trafił niemiecki pocisk) zostały odtworzone według oryginalnej fabrycznej dokumentacji. Że dokumentowano i ratowano w początkach okupacji co się dało: fragmenty polichromii, zdobień, podłóg, nawet skrzydła drzwi, które służyły za nosze do wyniesienia czegoś innego, nie mówiąc o dziełach sztuki.

Okazuje się, że dzieciakowi powinno się tam spodobać. Nawet czterolatkowi. Można mu pokazać królewskie łoże albo szafkę do chowania naczynia nocnego, stolik do pisania, zupełnie jakby pod laptopa zrobiony, tron, ze zdobień którego po wojnie odnaleziono jednego orzełka, lustro, w którym odbija się inne lustro, w którym odbija się to samo lustro, w którym..., przepiękną salę balową, prawie nigdy zgodnie z nazwą nie używaną.

Weszłam do zamku w chwili otwarcia, o 10. Wyszłam, kiedy już zamykali, o 16. A przewodniczka martwiła się, że mamy tak mało czasu... i jeszcze zapraszała na kurs zamkowy. Półroczny...

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Przedświąteczne porządki

E-mama jest rewelacyjna.
Jedna z emam zabierała się za porządki. Zaczęła od zrobienia sobie herbaty i odpalenia ulubionego forum, na którym zadała pytanie, co dalej.
Niejaka beataj1 udzieliła jej następującej odpowiedzi:

Jak to co? Zakładasz na pulpicie kompa folder "burdel w chałupie", następnie nastawiasz się odpowiednio psychicznie i klikasz "skasuj folder". Komputer pyta, czy na pewno chcesz skasować burdel w chałupie. Odpowiadasz "tak" i gotowe. Skasowałaś burdel w chałupie.

Fanfary...
Kurtyna.

Bardzo mi się to podoba. Lubię to.

niedziela, 21 grudnia 2014

Kapliczki podwórkowe




Kiedyś myślałam, że kapliczki są tylko w praskich podwórkach. Maleńkie, wzruszające oazy zieleni i błękitu na tle ceglastych murów, przyozdobione kwiatami z twardego plastiku, współczesnego poliestru albo nietrwałej bibułki, z figurą, obrazkiem, różańcem. Ale takie same znalazłam na Woli i w Śródmieściu.
Kiedyś myślałam, że kapliczki są tylko maryjne. Ale sporo jest też figur Chrystusa albo świętych.
Kiedyś myślałam, że znajdę kapliczkę w każdym przedwojennym podwórku na Pradze. Jednak co najmniej równie często zamiast zadbanego figurki  w zaniedbanej studni znajdywałam altankę śmietnikową w czysto wymiecionym podwórzu, czasem pomalowaną na biało, częściej po prostu kontener z logo obsługującej firmy.

Podobno większość z nich powstawała w ostatnich latach wojny.
Białołęckie - zwykle starsze, najczęściej przydrożne - są doskonale opisane, chyba można znaleźć pdfy na stronie dzielnicy. Miejskie też doczekały się własnej publikacji.

Śliczne są w swojej kiczowatości.

sobota, 20 grudnia 2014

Wdzięczność

Trzy tygodnie temu. Przelatek ogląda swoje oceny z matmy i wyraża chęć podwyższenia stopnia semestralnego.
Dwa tygodnie temu. Młoda od trzech dni nie chodzi do szkoły, choruje. Zapewniam opiekę osobistą. Szef jakoś przeżyje.
- Przelatku, zadzwoń do Leny, spytaj, co jest zadane.
- Nieeeee chce mi sięeeeee... jeszcze kuuuuupa czaaaaasuuuuu.
Przelatka klasa uczyła się mnożenia sposobem pisemnym.

Piątek, Młoda już wie, że raczej nie wyzdrowiała. Opiekę przejmuje ojciec Przelatka.
- Przelatku, zadzwoń do Leny.
- Nieeee chce mi sięeeeeeee.
Sobota. Przelatku... Nie chcę....
Niedziela. Przelatku... Nie chcę.....
Poniedziałek..., wtorek..., środa...., czwartek...., piątek....
Przelatka klasa dzieli pod kreską.

W niedzielę o 22.30, mając przed sobą jeszcze 10 stron słupków arytmetycznych, Przelatek ze łzami w oczach usiłuje przygotować sobie kawę. Zostaje wygoniona do łóżka. Następnego dnia Przelatek dowiaduje się, że w środę jest klasówka.
- TO WSZYSTKO PRZEZ CIEBIE! BO TY NIE MASZ DLA MNIE CZASU!
Spędzam upojny wieczór, przeklinając pod nosem (liczę albo w pamięci, albo w arkuszu kalkulacyjnym, tysiąc lat nie wykonywałam obliczeń pisemnych). Rano z pracy wysyłam do Przelatka   linki z odpowiednimi stronami dla czwartoklasistów. Przelatek nie sprawdza poczty, mimo trzykrotnych monitów, wita mnie za to grobowym porównaniem:
- CZUŁAM SIĘ DZIŚ NA MATMIE JAK NA WYKŁADZIE PROFESORA SNAPE'A Z OBRONY PRZED CZARNĄ MAGIĄ!
Spędzam kolejny upojny wieczór, rezygnując z udziału w arcyciekawej konferencji zawodowej. Przelatek siedzi przy biurku ze zbuntowaną miną. Kiedy informuję ją o swoim poświęceniu, naburmusza się jeszcze bardziej i tłumaczy swojemu psu:
- TA TYRANKA JESZCZE SIĘ NAD NAMI ZNĘCA PSYCHICZNIE!

Hmmm. A co mnie obchodzi, co ona będzie miała z matmy na semestr?

piątek, 19 grudnia 2014

Skarpa



Ten post ukazuje się pod koniec grudnia, ale powstawał w październiku, a zdjęcia do niego - na mojej Pierwszej Wolnej Wycieczce pod koniec września. Wolne Wycieczki to nowy zwyczaj, wprowadzony w mojej rodzinie - zgodnie z tym zwyczajem pół weekendowego dnia zabieram tylko dla siebie i robię w tym czasie, co mi się żywnie podoba - sama. Przed Pierwszą Wolną Wycieczką musiałam przedzierać się przez leżącą Rejtanem w progu Przelatka i odrywać ją od siebie, niczym trzylatkę po raz pierwszy pozostawianą w przedszkolu. Przed Drugą Wolną Wycieczką usłyszałam tylko groźne: "o której wrócisz?", na kolejne rodzina już nie reagowała.

Przełom września i października to idealny czas na przejażdżkę wzdłuż skarpy wiślanej i poszukiwanie parkowych niemal ulic i uliczek, na uczenie się hamowania na opadających liściach, na radosne pedałowanie wśród złota i purpury.

Pod Starówką czynne jeszcze były fontanny, nigdy nie udało mi się do nich dotrzeć wieczorem, na pokaz :)

Za Mariensztatem zaczyna się Park Kazimierzowski, który niegdyś był tajemniczym i doskonale zaopatrzonym ogrodem aptekarskim uniwersyteckiego Wydziału Farmaceutycznego (tudzież jego wcześniejszych postaci). Potem płynnie przejeżdżamy przez Oboźną i Kopernika (wiecie, że budynek OPZZ przed wojną miał fantastyczny wieżowiec z tyłu?), odkrywamy Bibliotekę Krasińskich na Okólniku i zakonne ogrody, które są tak szczelnie osłonięte płotem od strony Powiśla... Zaraz za Poniatowszczakiem zaczyna się park Rydza-Śmigłego, a z niego wjechałam sobie w uliczkę Frascati i w Wiejską.

Kiedyś słyszałam, że budynek sejmowy budowany był dla cyrku, dlatego taki cyrk miewamy w parlamencie. Jednakowoż cyrk był na Ordynackiej, a na Wiejskiej był... Instytut Wychowania Panien! Nasi posłowie powinni więc się zachowywać jak panny z dobrego domu.

Nad Górnośląską przejechałam kładką, bo na dole byli biegacze, i wjechałam sobie w poszpitalne tereny Jazdowa, do kolonii domków fińskich, które dostaliśmy w ramach reparacji wojennych. Zostało kilka budyneczków służby zdrowia, nie wiem, co tam się dziś mieści - ale były bardzo sympatyczne.

Potem tylko jeden z pierwszych - po kolumnie Zygmunta - pomników świeckich w Polsce, przepyszny barokowy Jan III Sobieski, o posturze hulaki i wielbiciela wdzięków bynajmniej nie tylko Marysieńki, a potem tylko szybki przejazd wzdłuż ogrodzenia Łazienek na ulicę Klonową, gdzie w interesującej modernistycznej willi mieszkał Bierut - a później różni inni oficjele, m.in. Wałęsa. Willa, która wygląda jak jedna całość, to tak naprawdę bliźniak, autorstwa Bohdana Pniewskiego. Robi wrażenie od zewnątrz, ale podobno jej interior był naprawdę genialny, jak na tamte (lata trzydzieste) czasy - przytulny i funkcjonalny. Ciekawe, jak wygląda (czy będzie wyglądać) po remoncie teraz?

Uwielbiam Wolne Wycieczki!

czwartek, 18 grudnia 2014

Światełka

Lubię światełka. Mam na balkonie.
Trakt Królewski wygląda przepięknie.
Chmielna mnie rozczarowała.
Świętokrzyska kojarzy się z PRL, nie wiem, czemu.
Pójdę sobie na łyżwy na Rynek staromiejski, może wrzucę więcej zdjęć...

środa, 17 grudnia 2014

Port Czerniakowski



Niełatwo być miastem nad niegrzeczną rzeką, a Wisła do grzecznych raczej nie należała. To wcale nie jest tak, że Warszawa się od niej odwróciła - to ona nie dawała się poskromić. Pod wysoką skarpą zamkową niegdyś nie było miejsca na żadne ogrody - król, jeśli chciał, mógł sikać z murów prosto do wody. Kępy zamieniały się w wyspy, wyspy migrowały od brzegu do brzegu, Topiel i reszta Powiśla regularnie była zatapiana, żeby później woda się od nich odsuwała, odsłaniając szerokie łachy albo tworząc starorzeczne jeziorka. Próby regulacji jednego brzegu w jednym roku kończyły się spektakularną powodzią i całkowitą zmianą biegu rzeki w roku kolejnym. Dlatego m.in. kąpiel w Wiśle możliwa była głównie w basenach - ogrodzonych i z kontrolowanym dnem, bo dno to ona sobie lubi zmieniać szczególnie często.

Takie właśnie burzliwe były dzieje okolic Portu Czerniakowskiego. W 1884 roku Wisła wkurzyła się na umacnianie Saskiej Kępy i wylała na Kępę Gocławską, przesuwając się o pół kilometra w prawo i zostawiając łachę. Lindley zbudował tam Stację Pomp Rzecznych, a w zatoce powstał port zimowy i stocznia. Naprawiano w niej parowce i budowano barki, aż do końca lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, z krótką przerwą na walki powstańcze i odbudowę. Potem stocznię zamknięto, a port dziczał... dopóki Miasto nie postanowiło przeprosić się z Rzeką. Niedawno pogłębiono basen, zrewitalizowano okolice, zbudowano przyłącza dla jachtów, bosmanat ma sympatyczny budyneczek, i można sobie wypożyczyć kajaki - a potem przesiąść się na Veturilo - nazywa się toto pętla kajakowo-rowerowa. Kajak wypożycza się na dowód, a potem oddaje w jednej z trzech stacji - wiosną muszę spróbować!


Teraz Warszawa promuje swój związek z Królową:

wtorek, 16 grudnia 2014

A w ogóle





W ogóle, to udało mi się kupić prezenty, hough, prawie wszystkie.
I udało nam się upiec pierniczki, o takie jak na zdjęciu.
I udało się upiec paszteciki na Wigilię, czekają w zamrażalniku. I zamarynować i zamrozić mięso. I powiesić świeże firanki.

I przed Adwentem zajmowałam się produkcją wieńców, też są na zdjęciu, dwa, a trzeci dodam później. Nie wiem, po co mi tyle, ale miałam wenę twórczą.

I koty z kątów zostały wygonione. I futrzate, i ich kłaki. I szafki kuchenne przetarte. I w ogóle. Dzielna jestem.



Jeszcze tylko przydałyby mi się studia z zarządzania zasobami ludzkimi. Albo trochę zdrowego rozsądku. Albo chociaż czas, żeby porozmawiać z rodziną bez wrzasków :D

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Fort Szczęśliwicki


Forty fajowsko wyglądają na mapach - takie półgwiazdeczki zielone, z niebieską obwódką. Na żywo wyglądają zdecydowanie mniej fajnie. Czasem blondynka nie rozpozna, że objeżdża właśnie ową gwiazdeczkę - tak miałam w przypadku Augustówki, kiedy pytałam ludzi, gdzie tu są forty, stojąc między fosą i wałem. Czasem fort wyłania się nagle spomiędzy bloków, jak na Śliwicach. Czasem - ale bardzo rzadko - jest piękny i elegancki, jak Bema. A czasem zwyczajnie rozczarowuje, jak fort Щ, czyli Szczęśliwicki, porośnięty chaszczami i straszący pustymi salkami, ze śladami ognisk i orgii. 

Warszawa chyba nie ma pomysłu na Twierdzę Warszawa.
Szkoda :(


piątek, 12 grudnia 2014

Zakrzywienie

Moja rodzina składa się z trzech nieordynaryjnych osobowości ludzkich i trzech specyficznych osobowości futrzatych. "Nieordynaryjne" i "specyficzne" to łagodne określenia.


"Wy to jesteście dość ekscentryczni" - tak mówią ci, którzy nas lubią. Jeśli nas nie lubią, albo jeśli my nie słyszymy, to są bardziej bezpośredni: "Oni to są po.....ni".
Mój ulubiony kolega z pracy stwierdził, że moja rodzina ma "zakrzywioną percepcję rzeczywistości".
Bardzo mi się to określenie spodobało.

czwartek, 11 grudnia 2014

Młynów i Górczewska








Nadal nie ogarniam Woli jako dzielnicy, czuję się trochę tak, jakbym jeździła po niej nie na rowerze, tylko metrem. Nic mi się tam nie łączy, ani lekko nie czyta ("notatka ma się łączyć i lekko się czytać" - powiedział jakiś szef). Wola jest dla mnie pełna niespodzianek i zaskoczeń. Jadę sobie, przykładowo, w stronę takiej Młynarskiej, i ni z tego, ni z owego widzę słup, upamiętniający pole elekcyjne, którego bezskutecznie szukałam, jeżdżąc Elekcyjną właśnie. Cmentarz, który miał być po prawej ręce, nagle okazuje się po lewej, a coś, co brałam za przedwojenną kamienicą, okazuje się być blokiem z lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych, a kamienicę czy fabryczkę ma w podwórku.

Jadę sobie dalej i trafiam na zabudowania Szpitala Zakaźnego, których spodziewałam się gdzie indziej, za to nie znajduję Szpitala Wolskiego, choć mijam przystanek o takiej nazwie. Zamiast szpitala za to jest straszliwy budynek z lat trzydziestych, z dizajnu sądząc, na rogu Siedmiogrodzkiej, o którym w necie ani słowa nie ma, a wisi na nim szyld Cefarmu. Przez szyby od lat chyba nie myte widać jakieś materace rodem z rosyjskich plackart, i góry naczyń. Międzywojenny albo tuż powojenny galeriowiec sąsiaduje z przepięknie odnowioną kamieniczką, na przeciwległym rogu zaś ma PDT Wola, czy też Wola Plaza, jak kto, nomen omen, woli. PDT miał sławną historię i mam wrażenie, że posłużyła mu zmiana przeznaczenia z handlowego na biurowe, bo to kawał przyzwoitej architektury. Jakaś zrujnowana chałupa ma godny żeliwny odbojnik bramny, a w budynku typowo dworkowym jest.. zakon, który za sąsiadkę ma zajezdnię tramwajową, służącą jeszcze konnym tramwajom, ale przed półwieczem całkowicie zmodernizowaną.

Ale Młynów, Odolany, Czyste, Koło, Ulrychów, Mirów czy Nowolipki to dla nadal mnie osobne, w żaden sposób nie powiązane ani historycznie, ani terytorialnie fragmenty Warszawy :(

środa, 10 grudnia 2014

Z rozmów z Przelatkiem

- Mamo, a kto wygrał lokalne wybory? Kto rządzi w Warszawie?
- Ta sama Pani Prezydent, która była wcześniej.
- Aaaa, HGW? A Komorowskiego wybrali po katastrofie smoleńskiej?
- Tak.
- A pani premier Kopacz też była przy katastrofie, prawda?
- Prawda.
- Teraz już nie możemy w szkole mówić, że "to wina Tuska", bo on jest w Europarlamencie, będziemy mówić "wina Kopacz".
- Hmm, a czemu nie mówicie "wina Kaczyńskiego"?
- No co ty, on jest w opozycji, co on może?
Moja córka ma 9 lat. Jeszcze przed jej narodzinami wybrałam się z mężem do Teatru Narodowego. Wróciliśmy zniesmaczeni. Ja - bo on się nie zna na balecie. On - bo ujrzawszy w foyer ówczesnego premiera, powiedział do mnie: "O, Miller idzie!", a ja na to: "A kto to jest?". Jako dziewięciolatka interesowałam się chyba bardziej Mary Poppins, niż polityką...


wtorek, 9 grudnia 2014

Folwark Kiersnowskiego

Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi, które w dość niezwykły sposób przyczyniły się do rozwoju Białołęki Dworskiej, prowadzą dom dziecka również na Płudach. Wikipedia podaje, że domem tym jest nieistniejąca już ruinka przy Klasyków, tuż przy wiadukcie, ale o ile wiem, dzieciaki mieszkały na górce, a w ruince była szkoła, wybudowana w 1930 roku, upubliczniona w 1947, z krótkim przedszkolnym okresem we wczesnych latach osiemdziesiątych (czy jest tam tablica pamiątkowa, że do tego właśnie przedszkola uczęszczał Historyk?). Kiedy ruinka nie była do końca ruinką, widniał na niej napis "Szkoła Powszechna", którego fragment był widoczny pod zdjętym szyldem urzędowym.
Do Płud siostry zostały zaproszone przez właściciela majątku, Krzysztofa Kiersnowskiego. I znów - Wiki podaje, że Kiersnowski podarował im teren na dom, na stronie zgromadzenia zaś widnieje informacja, że Matka Matylda Getter kupiła te ziemie. Być może ofiarodawca dał cenę symboliczną?
Z pewnością jednak ufundował kościół - niestety, po postawieniu stanu surowego stracił posadę rejenta w hipotece i sprzedał majątek, w którym przecież planował urządzić letnisko jak w Otwocku... Kościółek został dokończony staraniami parafian (pod wodzą małżeństwa Wędrowskich), obok stanął dom parafialny, w którym potem było kino, a jeszcze potem kaplica - dopóki nie wybudowano nowej, dużej świątyni.
A po planach otwockiego letniska (miało się nazywać Zawady) został drewniak - świdermajer. Należał do Natalii Śmiernickiej z Rosji, wybudowany najpewniej na początku ubiegłego stulecia. Udało się go wpisać do rejestru zabytków, ale czy uda się go wyremontować?

Została też drożdżownia - a raczej miejsce po drożdżowni, w którym dziś robi się opakowania dla produktów spożywczych. W pobliżu jest jednak inna drożdżownio-destylarnia, w której spirytus produkował w latach trzydziestych niejaki Henryk Bienental. Okolica nazywa się dziś Henrykowem, a tuż za murem fabryki znajduje się jeden z najfajniejszych białołęckich parkowych placów zabaw, z genialnym linarium, toytoykami i wybiegiem dla psów. Warto przejść się uliczką Dziatwy za ogrodzeniem parku - po przeciwnej stronie, niż Klasyków - i przyjrzeć się doskonale zachowanym zabudowaniom fabrycznym z czerwonej cegły. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że Pollena Aroma wystawiła ten teren na sprzedaż, a przynajmniej jest do wynajęcia - byłoby super, gdyby zaopiekował się nim na przykład Białołęcki Ośrodek Kultury. Tylko pewnie Dzielnica nie ma kasy :(

niedziela, 7 grudnia 2014

Eksport tkanin do Chin

Wiecie, że w XIX wieku byliśmy niemalże potęgą eksportową? Wiecie, że nasz len trafiał do Chin? Wiecie, że mieliśmy ledwie 50 km od Warszawy jedną z najnowocześniejszych fabryk w Europie?
Wiecie, że mamy tam nadal nietknięte właściwie miasteczko przemysłowe, które było inwestycją greenfield i jest spójnym i jednolitym wykonaniem założenia urbanistycznego? Ma wydzielone strefy produkcyjne, edukacyjno-opiekuńcze, wypoczynkowe i mieszkalne.
Nie polecam muzeum w Żyrardowie - jakoś wyjątkowo mało mówi o mieście, choć ma interesujące wystawy czasowe. Ale na wycieczkę miejsce fenomenalne.

O ile ktoś lubi chińską kuchnię, oczywiście, bo innych jadłodajni tam raczej mało.

piątek, 5 grudnia 2014

Kiedy zaczyna się historia?

Dla Przelatka historią jest wszystko to, co było przed jej pojawieniem się na świat. To, co było przed moimi narodzinami to dla niej przeszłość bardzo zamierzchła, a między czasami jej prababek, a Homo Erectus nie ma już naprawdę żadnej różnicy.

Historyk najnowszy (a także mój prywatny Historyk Najnowszy) zapewne przeżywa dylematy - coś, co dla niego było już dawno temu, a więc zupełnie obojętne moralnie, dla żyjących jeszcze świadków tamtych wydarzeń wcale takie nie jest. Mój Historyk jakieś doświadczenia w tej kwestii zapewne miał, bo jak tylko wyciągałam aparat podczas urokliwego spaceru po Białołęce Dworskiej, fukał na mnie i szeptał:
- Tych nie fotografuj, oni tego nie lubią!
- Nie, wiesz, nie opisuj tego na blogu, tej rodzinie się to nie spodoba.
- Absolutnie nie możesz o tym wspomnieć! Ktoś cię oskarży, że przyczyniłaś się do spadku wartości gruntu!

Opowiadał jednocześnie arcyciekawe rzeczy o zamieszkujących osiedle rodach i rodzinach, o parcelach i domach. Przy jednej z ulic mieści się na przykład plac, który jest chyba przeklęty. Dom, który na nim stał, został zniszczony przez bombę w 44, właścicielowi nie udało się go odbudować, a żaden z kolejnych nabywców tej ziemi nie zrobił na niej interesu - a cele mieli bardziej biznesowe, niż osiedleńcze.
W innym miejscu są jakieś resztki słupów ogrodzeniowych i schodków. Kiedyś stał tam drewniak (Dworska miała w większości drewnianą zabudowę, która w znakomitej większości poszła z dymem podczas ciężkich walk w 44, razem z sadami i lasami), a w ogrodzie podobno pochowanych zostało dwóch Węgrów. Walczyli po stronie Niemiec, mieli swoje działa, ale niemiecką amunicję, której działko nie wytrzymało i rozerwało się, zabijając załogę.
Wojna, a raczej czołgi, wytyczyły zresztą zupełnie nową ulicę - Lidzbarską, którą dojść można do Choszczówki. Nie doczekała się nigdy utwardzenia, ale jest świetna na spacer czy wycieczkę rowerową.
Wieś rycerska znana była od 1425 roku, różnych miała właścicieli, z królem Janem Kazimierzem włącznie, a w 1919, kiedy zaczynają się jej współczesne dzieje, należała do hrabiego Reja (z tych Rejów - dodał Historyk). Rej wyprzedawał ziemię, dokonując wcześniej parcelacji za pomocą inżyniera Nowaka, który wytyczył w tym miejscu całkiem zgrabne letnisko. Działki miały po dwa tysiące metrów, miało być targowisko, kościół, szkoła, boisko, szerokie ulice łączyły ronda. Jeden z głównych traktów nazwano Zakopiańską (dziś Ambaras), jest też Ciupagi i inne góralskie uliczki.
Szkoła jest, acz w zupełnie innym miejscu, niż planowano. Wcześniej dzieciaki uczyły się w powszechniakach w prywatnych domach, albo posyłano ich do sióstr na Płudy. Zresztą, obecna tysiąclatka powstała również w pewnym stopniu dzięki siostrom - przekazały one na ten cel część swojej ziemi, tej obok zarastającego sosenkami pola. Pole uprawiane było podobno jeszcze w latach osiemdziesiątych, zostało siostrom oddane w użytkowanie pod warunkiem, że go nie sprzedadzą - takie, w każdym razie, ploty chodzą po osiedlu.
Kościoła nie ma. Parafialny jest w Płudach, na Pasterkę i przy innych większych okazjach można przyjść do sióstr, do kaplicy Domu Dziecka. Dom, o wdzięcznej nazwie "Bożyczyn", był przez jakiś czas filią domu z Płud, "stary" dziś budynek widoczny od Wałuszewskiej budowany był na gwałt około 1925 roku, kiedy, dowiedziawszy się, że siostry kupiły parcelę z dwiema zrujnowanymi willami, przysłano do nich około setki dzieci pod opiekę. W czasie wojny musiały się przenieść do budynków gospodarczych, bo w domu był niemiecki szpital polowy, przejście frontu w 44 przeczekiwały z dziećmi w piwnicach w Płudach pod ostrym ogniem.
Była poczta - wcale nie na Pocztowej, tylko na Majorki. Przeniesiono ją potem w okolice Zakładu Karnego, bo tam więcej było przesyłek. Był też klub sportowy Junak, który mieścił się przed wojną tam, gdzie dziś przychodnia. I kostnica w latach siedemdziesiątych, tam, gdzie można jej się spodziewać, czyli na tyłach Domu Opieki.
Rolę targu pełnił długi drewniany dom na Majorki, tam zresztą do tej pory mieści się swoiste centrum handlowe osiedla, choć w murowanych już budynkach.
Biblioteka zaś przeniosła się przed paroma miesiącami z przytulnego drewniaka, w którym, jak tłumaczy Historyk, uśmiechając się do wspomnień z dzieciństwa, była "od zawsze", do miejsca w Dworskiej niegdyś nie do pomyślenia - osiedla zwartej, gęstej zabudowy przy Wałuszewskiej.
Park - a po co tu park? Zamiast parku sadzono lasy - właściwie od lat pięćdziesiątych, w czynach społecznych, do późnych lat osiemdziesiątych. Miejscami widać pas drzew wyraźnie młodszych od okolicznych - to nasadzenie na wodociągu północnym, którym Warszawa ciągnie wodę z Narwi. Lasy są piaszczyste, bo tu właśnie są najwyższe łachy wiślane w okolicy. Pięknie wyglądały jesienią...


środa, 3 grudnia 2014

Secesja w Warszawie

Secesji w Warszawie prawie nie ma.


Siedzi Chopin w Łazienkach - Chopin jest secesyjny, przez co zresztą nie spodobał się po postawieniu. Pytano, po co mu wierzba z brązu, jakby żywej nie można było obok posadzić (NB wierzba z góry przypomina dłoń pianisty).


Jest parę - ale dosłownie parę - kamienic w Śródmieściu Południowym z secesyjnym elementami - przy Lwowskiej, Bagateli, Alejach Jerozolimskich. Jest klatka schodowa kamienicy przy Targowej, zadomofiona bardzo skutecznie. Jest elewacja hali na Koszykach (bo samej hali już nie ma), jest bank Landau na Senatorskiej, o istnieniu którego dowiedziałam się, dopiero przygotowując się do pisania tego postu (i faktycznie trzeba o nim WIEDZIEĆ, żeby go znaleźć - osiedle na tyłach Błękitnego Wieżowca nie daje żadnego sygnału, że skrywa secesję). Jest kamienica na rogu Alei i Poznańskiej.
Sporo kamienic, które wg mnie mają ewidentnie płynące cechy, opisane jest w przewodnikach jako wczesnomodernistyczne. Różnicy rozgryźć mi się nie udało, w atlasach architektury przykłady wczesnego modernizmu nie mają dekoracji z liści akantu czy stokrotek, ani półokrągłych mansardek ze ślimaczkami. Ale ja się nie znam.


Nie ma żadnej secesyjnej willi, dworku, pałacyku. Oczywiście, można to tłumaczyć wojennymi zniszczeniami. Poza tym w dwudziestoleciu Art. Nouveau przestało być modne i skuwano wręcz falujące, kwietne zdobienia, żeby upodobnić budynek do szlachetnego w swej prostocie modernizmu. Poza tym w Polsce akurat styl dworkowy był bardziej rozpowszechniony, jako powrót do korzeni i podkreślenie świeżo odzyskanej niepodległości.
Mimo to - jestem zdziwiona, zwłaszcza po Moskwie, w której secesji jest od licha i trochę. Może za krótko secesja była popularna, i kiedy już dotarła do prowincjonalnej Warszawy mieliśmy już inne rozrywki, w rodzaju I wojny? Nie wydaje mi się. W końcu eklektycznych ostańców w przełomu wieków trochę nam się ostało :)

wtorek, 2 grudnia 2014

Balet Ejfmana

W Moskwie chętnie oglądałam polskie spektakle, dzięki znajomościom w Instytucie Polskim można było dostać bezpłatną wejściówkę albo chociaż niedrogi bilet. 
W Warszawie... oglądam przedstawienia rosyjskie.
Na takiego Ejfmana w Moskwie na przykład nie szło kupić biletów. Nie powiem, że w Warszawie ta sztuka była łatwa - mówiąc szczerze, wizyta w kasie Teatru Wielkiego była dla mnie lekkim szokiem. Albowiem ponieważ chadzałam do niego - z rzadka, ale chadzałam - bez najmniejszych problemów na wejściówki, siadając potem na drogich miejscach pierwszego rzędu na balkonie. Rozumiałam, że takie rozwiązanie nie przejdzie w przypadku występów gościnnych, ale nie spodziewałam się, że z dzieciakiem do opery w tym sezonie to ja się raczej nie wybiorę, jeśli nie zadbałam o to w czerwcu. A zamierzałam kupić bilety na coś dzieciakowego, oprócz Eifmana. Dostanie się do Bolszoja było prostsze...

Teatr Wielki zaskoczył mnie znów w foyer. Właściwie nie było dżinsów i innych ubrań każualowych. A nawet te jedne widziane przeze mnie dżinsy założone były do marynarki. Moskiewskie przybytki Melpomeny się bardziej wyluzowały pod tym względem - z Bolszojem włącznie.
Poza tym pełno tam było Rosjan. W bardzo różnym wieku - od dziewcząt do starszych państwa. Rosjan tutejszych, warszawskich, bo ze znajomymi rodakami rozmawiali surżykiem. Cóż zresztą się dziwić - zarówno balet, jak i Dostojewski ("Po drugiej stronie grzechu" to balet napisany na podstawie "Braci Karamazow") to dla większości Rosjan tematy nieobce, choćby dlatego, że zmuszani byli do tego w szkole :) 

A sam spektakl jest ciekawy. Ejfman co roku wymyśla coś nowego - "ekranizuje", znaczy na scenę przenosi i w taniec przemienia - wielkie powieści, takie, których się sfilmować nie da, nie mówiąc już o "zbaletowaniu". A w sumie mu się udaje. W każdym razie, ledwo pamiętając "Braci" (Dostojewski nie należy do moich ulubionych pisarzy), wiedziałam, o co chodzi, a tam, gdzie nie pamiętałam - odbierałam bardzo mocny sygnał emocjonalny, więc i tak wiedziałam, o co chodzi. 
Spróbujcie w przyszłym roku kupić bilety.


poniedziałek, 1 grudnia 2014

Koń na Syrenie

Co robi końska głowa na budynku Teatru Syrena?
Ile numerów ma ulica św. Teresy?
Gdzie była najwytworniejsza ślizgawka Warszawy i odbywały się najprzedniejsze bale?


Tego wszystkiego można się dowiedzieć, zbaczając z utartego szlaku komunikacji miejskiej w ulice między Marszałkowską i Ujazdowskimi. Na Litewskiej, na przykład, obok Instytutu Higieny Dziecięcej, tylko trochę bliżej Szucha, mieściła się całoroczna ujeżdżalnia, przerobiona potem na teatr.
Przy Koszykowej zaś znajduje się nie tylko jedna z najprzyjemniejszych - od przeniesienia BUW - warszawskich bibliotek. Drewniane ławy i lampy z zielonymi kloszami w czytelni głównej Biblioteki na Koszykach emanowały spokojem i cierpliwością tysięcy ludzi, którzy się przy nich uczyli, pomagając bardziej, niż zaciszne stoły pochowane między regałami nowego gmachu uniwersyteckiego, nie mówiąc już o bezdusznych dość czytelniach Narodowej. No, ale o bibliotece na Koszykach wszyscy wiedzą, a ja napisałam "nie tylko" - bo wystarczy odbić w bok paręset metrów dalej, żeby trafić na dwie małe uliczki - aleję Przyjaciół i ul. św. Teresy. Przy św. Teresy jest tylko jeden budynek, po parzystej stronie :), a przy alei Przyjaciół jest piękny dom pod trójką, jak pan Corbusier przykazał, na słupkach, z żaglem na dachu, autorstwa Żórawskiego.
A wcześniej jeszcze jest aleja Róż, tam mieszkało od licha i trochę poetów, np. Gałczyński, i różni oficjele, podobno np. Bierut. A w czasie wojny różni ważni Niemcy, w tym niezbyt przyjemni, jak Franz Kutschera. Willa przy alei Róż była celem wypraw ferajny z Cafe pod Minogą, a pod numerem pierwszym od wojny do 2008 roku mieściła się ambasada Wielkiej Brytanii - podobno teraz ma tam być hotel. I w ogóle ambasady lubiły te okolice, bo ładnie tu, zacisznie, a do centrum bliziutko.
Dawno, dawno temu właśnie tam znajdowała się Dolina Szwajcarska, ulubione miejsce zabaw i wypoczynku, z teatrami i teatrzykami, lodowiskiem, pałacykiem na imprezy, salą koncertową i w ogóle. Szwajcarska, bo stały tam drewniane chatki z kiełbaskami i innymi frykasami, w stylu alpejskim. Teraz została tylko Dolinka - skwerek miły, ale maluteńki.
I jeszcze bardzo lubię Mokotowską. Też ma parę niespodzianek, na przykład przecznicę Jaworzyńską, która jest skromna jak podwórko, albo rokokowe cacko pałacyku cukrowników, albo kamienicę "Krakowiacy i Górale". A w jednej przecznicy skryła się szkoła Platerówek, od zawsze w tym samym budynku.

Właściwie można tam godzinami brodzić i fotografować detale, i wynajdywać ciekawostki. W każdym innym mieście byłaby to ot, kolejna dzielnica z przełomu wieków, zabudowana nudną, w gruncie rzeczy, masówką, bez jakiejś szczególnej wartości architektonicznej. W Warszawie to bezcenne pamiątki przedwojennej przeszłości, i jakiś zagramaniczny turysta dziwiłby się pewnie niepomiernie, czym my się tak zachwycamy...