sobota, 31 stycznia 2015

Już wiem!

Jakiś czas temu zastanawiałam się, dlaczego pola i łąki Zielonej Białołęki zostały włączone do Warszawy. Tarchodwory i Białołęka Za Torami - rozumiem - w latach pięćdziesiątych stworzono tu dzielnicę przemysłową, więc zapewniono od razu tereny mieszkaniowe - pierwsze bloki Tarchomina stanęły ćwierć wieku później, w 1979 roku, po modernizacji Modlińskiej i wybudowaniu mostu Grota*.
Ale po co w tychże latach siedemdziesiątych, przy takim ogromie dziewiczego dość terenu, jaki stanowiły wówczas północne rubieże Warszawy, potrzebna była jeszcze olbrzymia połać ziemi, sięgająca północno-wschodniej wylotówki na Białystok? I jakim cudem uchowała się ona w stanie niemal nienaruszonym do końca XX wieku?

Po pobieżnym przeszukaniu internetu udałam się po informacje do swojego Historyka. On zwykle bywa niezawodny w takich kwestiach, mogłam na niego liczyć również tym razem.
- Zielona Białołęka, hmm, hmm, taaak, to by było chyba to, te radioaktywne hałdy i żużle, taaak, hmm, wiesz, mieli tam zbudować elektrociepłownię. Jeszcze jedną. I składowisko odpadów. Miała się nazywać EC Mańki. Nie wydawano pozwoleń na budowę czy rozbudowę, ludzie przerabiali budynki gospodarcze na mieszkania, na wpół legalnie. Właściwie dopiero po zmianie ustroju odstąpiono od tych planów, taak, i deweloperzy dostali dosłowny greenfield bez uzbrojenia...

Pogrzebałam jeszcze trochę i faktycznie, znalazłam informację o EC Mańki. Wyjaśniły się romantyczne walące się chałupki między nowiuteńkimi blokami, bocianie gniazda przy nowoczesnej szkole i yorki polujące na bobry. Zdaje się, że mój kolega z pokoju, który plastycznie opisywał najazd barbarzyńców białołęckich na cywilizację warszawską mógł mieć trochę racji...




*A most Grota miał wyglądać zupełnie inaczej. Miał mieć pylony i liny i przypominać Świętokrzyski, tylko kasy zabrakło. Projekt zrealizowano w skali 1:5 w Goławicach pod Warszawą.
http://polskaniezwykla.pl/web/gallery/photo,368060.html

czwartek, 29 stycznia 2015

Zejść ze ścieżki: Elektoralna i Ogrodowa

Do niedawna w Warszawie istniały dla mnie tylko ulice, po których jeździ komunikacja miejska, albo które są w centrum zamknięte dla ruchu kołowego. Błąd, wielki błąd. Gdybym, znudzona hałaśliwą Solidarności, nie wybrała równoległego szlaku (bez wielkich nadziei, w końcu to teren getta), nie znalazłabym Szpitala Św. Ducha.
OK, szpitala już tam nie ma, to chyba zresztą największy szpital-wędrowniczek wśród warszawskich placówek medycznych. Powołany do życia jako przytułek przy kościele św. Marcina na Piwnej w roku pańskim 1442, wędrował przez stulecia po całej stolicy, żeby przyłączyć się w końcu do placówki na Woli. Ale w połowie XIX wieku, w supernowoczesnym budynku, postawionym na miejscu fabryki powozów Dangla, przeżywał prawdziwy rozkwit. Szpitalnych pawilonów (prawdziwy hit w tamtym czasie, innowacja na miarę mycia rąk, wprowadzonego przez Ignacego Semmelweisa również w wieku XIX) wprawdzie nie odbudowano po wojnie, ale przecież były. Podobnie jak poradnia oftalmiczna, w której udzielano bezpłatnych porad, przychodnia przeciwgruźlicza (pierwsza w Warszawie!) czy pracownia rentgenowska. Nie prowadzono opieki nad bezdomnymi - także znaczące novum prawie dwieście lat temu, kiedy szpital był synonimem przytułku.
W każdym razie szpitala nie ma, ale budynek jest. Ładny. Bardzo.

Kolejne odkrycie to budynek Sądów od d.. strony, czyli od tylca. Zaprawdę, powiadam wam, warto obejść sądy przy Solidarności dookoła i popodziwiać modernistyczne proporcje. Zdarzało mi się bywać w sądach w środku, i wiecie co? Są dość przestronne, co nie jest typowe dla architektury budynków publicznych międzywojnia. Jednak powaga trzeciej władzy wymaga przestrzeni...


wtorek, 27 stycznia 2015

Pastorałka

Dawno, dawno temu...
a dokładniej w 1942 roku przy obecnej Modlińskiej 257 (wtedy osada Dąbrówka, nr 2) Leon Schiller wystawił Pastorałkę, która zrobiła furorę. Jasełka odegrane były przez wychowanki domu dla moralnie zaniedbanych dziewcząt, prowadzonych w tym miejscu przez samarytanki od 1927 roku. Historia ofiarności Jadwigi Jaroszewskiej, założycielki domu i samego zakonu jest fascynująca, jak również to, ile udało jej się zrobić w ciągu zaledwie 36 lat życia, i ile istnień ludzkich zostało uratowanych w instytucji, której nadano jej imię.

Zakład wojny nie przetrwał - w 1944 roku dziewczęta się ewakuowały. A kamieniczka, z wozownią i ogrodem - przetrwały. Wpisane są do rejestru zabytków, ale pomoże im to przeżyć?




niedziela, 25 stycznia 2015

Zejść ze ścieżki: przy Nowym Świecie

O spacerach za bramami Nowego Świata już byłam pisałam. Można tam godzinami łazić i różne ciekawostki oglądać. Np. w podwórzu Chmielnej 5 - kamienicy Smolikowskiego - mieści się śliczny pałacyk, wkomponowany w nadbudowaną po wojnie kamienicę. Jest w nim chyba knajpa gruzińska, a była kiedyś restauracja Grand Hotel Garni. Garni to dzisiejsze B&B, prowadzony był przez Smolikowskiego właśnie. Kamienica pod piątką była dość stara, przebudował ją ślicznie pod koniec XIX w. Szyller. Można się tylko domyślać, jak wyglądała, jeśli uważnie przyjrzymy się elementom elewacji od podwórza. Podobno mieściła też teatr, a z okna knajpy - a może z samej kamienicy? - wyskoczyła artystka kabaretowa Małgorzata Scharf, popełniając samobójstwo (była śmiertelnie chora).
Na Nowym Świecie pod 57 mieściła się słynna knajpa Pod Pikadorem, bardzo wówczas hipsterska, ze słynnym cennikiem za dosiadanie się do Skamandrytów... 
Równoległa do NŚ Kopernika ma ślady przedwojennego bruku. Ma też parę przepięknych kamienic, choćby pod nr 30 z rzeźbą siewcy (Centralne Towarzystwo Rolnicze), podobno wczesnomodernistyczna, ale ja się nie znam, i obok, pod 28, kamienica Gerlacha, tak, tego Gerlacha od sztućców, które do tej pory są pożądanym prezentem ślubnym. Z Kopernika można się kopnąć do pięknego budynku Teatru Polskiego, który nijak nie chciał się dać sfotografować, wobec czego występuje pod postacią swojej Nowej Sceny w nowoczesnym apartamentowcu. I jeszcze obok jest ulica Bartoszewicza, która wywodzi się z centralnej alejki targowiska Sewerynów - przyszedł inwestor, zamknął bazar i postawił wysokościowce. Przed wojną.
Pałacyk SARP, kamieniczki w różnym stanie przy Foksal i elementy sztuki ulicznej podobają mi się od zawsze, więc będą w każdej galerii zdjęć choć trochę zbliżonej tematycznie :D

sobota, 24 stycznia 2015

Specjalnie dla Lavinki

Kiedy robiłam te zdjęcia, myślałam sobie o autorce fotobloga o koparkach. Pomyślałam sobie, że te dwie maszyny by jej się spodobały. Jedna remontuje budynek postawiony w miejsce przedwojennej, stosunkowo niedawno rozebranej kamienicy. Druga rozkopuje ulicę wzdłuż muru cmentarza muzułmańskiego. Obie są soczyście czerwone, w odcieniu polskiej flagi.


From spokojna i kolska
From spokojna i kolska

piątek, 23 stycznia 2015

Zejść ze ścieżki: trzy podwórka

Na pierwsze natrafiłam celowo, przeczytałam o nim w przewodniku. Bo to wcale nie podwórko, tylko dziedziniec przenicowanego pałacyku. Przenicowany, bo oficynę ma z frontu, a sam się za nią schował, coby paparazzi w okna zaglądać nie mogli.
Chodzi mi, oczywiście, o pałacyk Warszawskiego Towarzystwa Myśliwskiego, wybudowany tak chytrze pod koniec XIX wieku na Erywanskiej, tj. Kredytowej. Mimo, że spłonął, jak prawie wszystko w wojnę, to zachowały się nawet kółka do wiązania koni :)
Klub był elytarny, ale nie sztywny, bo bracia Słowianie zawsze lubią dobrze się zabawić. Dlatego się schował za kuchnią (NB kucharz słynął na całą Warszawę), żeby elyta się mogła bawić swobodnie...
Wypalony pałacyk wyremontowano na potrzeby Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, uzupełniając tympanon o pseudorokokową rzeźbę, a potem przekazano na siedzibę Zespołu Reprezentacyjnego Wojska Polskiego.

Na drugie podwórko zaprowadzono mnie jak ostatnią blondynkę. Okazuje się, że za arkadami Centralnej Biblioteki Rolniczej znajduje się... boczne wejście do kościoła św. Anny z przepięknymi gotyckimi sklepieniami kryształowymi, jedynymi zachowanymi w Warszawie, a może i na Mazowszu. Pierwotnie było to przejście między budynkami przyklasztornymi bernardynów i kościołem - czego tu nie było - i zajazd, i pokoje gościnne dla nuncjuszy apostolskich, i hospicjum z apteką, i biblioteka, i kordegarda straży marszałkowskiej (już po wybudowaniu arkad, zaprojektowanych przez Aignera), i pruski odwach. A po kasacie klasztoru - Muzeum Przemysłu i Rolnictwa, instytucja, która służyła zamiast Akademii Nauk w szykanowanej Warszawie. Muzeum zamknięto jakoś wkrótce po wojnie, przekazując budynek Centralnemu Instytutowi Rolniczemu... ale grunt, że sklepienia kryształowe nadal są, nadal stanowią część kościoła, i bez przeszkód można je zwiedzać.

Trzecie podwórko znalazłam przypadkowo sama. Jechałam sobie Bednarską na hulajnodze i okazało się nagle, że brama pod numerem 23, która zawsze była zamknięta, okazała się otwarta. A za bramą - prawie całe osiedle łanowe :D Nietknięty układ oficyn dzięwiętnastowiecznych, tworzący dwa duże, jasne podwórka, z oddzielnym, nie podwórkowym ogródkiem, z całkiem sporą kapliczką w kącie. Okazało się, że brama w kamienicy Karmelitów Bosych (bo tak się nazywa, i jest o sto lat starsza od oficyn) w ogóle nie jest zadomofiona i na podwórko można się dostać bez żadnych przeszkód. Dawno, dawno temu była tam czynszówka, dochód z której przeznaczano na zakon, manufaktura sukiennicza, był też zakład złocenia ram, Rosyjskie Towarzystwo Dobroczynności, szkoła felczersko-akuszerska, a dziś to przede wszystkim sceneria do filmów z unikalnym genius loci. Nie do uwierzenia, ale zarówno zespół podwórek, jak i cała Bednarska prawie nie ucierpiały w czasie Powstania, nie licząc wypaleń. Dopiero po wojnie rozebrano część opuszczonych kamienic, ale karmelicka akurat się ostała. Podobnie jak budynek dawnego hotelu Bawarskiego, jednego z najbardziej luksusowych na ważnym szlaku komunikacyjnym, prowadzącym do mostu łyżwowego - dość wspomnieć, że na krótkiej stosunkowo uliczce hoteli było pięć czy sześć... Tyle tylko, że jak zbudowano Kierbedzia, to najelegantszy Bawarski zamieniono na... zamtuz.

czwartek, 22 stycznia 2015

Dzielny Przelatek

Przelatek dojeżdża do Śródmieścia na półkolonie. Dziecko mam dostarczyć na 8.30, oboje z mężem w pracy powinniśmy być kwadrans wcześniej, ładnych kilka przystanków od zimowej przechowalni. Na dodatek Przelatek pokłóciła się była z tatusiem.


- Mamo, a może tylko wsadzisz mnie do autobusu, a ja dalej trafię? Będziesz mnie prowadzić przez telefon?
- Nie jestem pewna, córeczko, ja się chyba boję. Ja chyba wolę, żeby Cię tata podrzucił (była jego kolej na spóźnianie się).
- Ale mamo! Prawdopodobieństwo, że wpadnę pod samochód albo mnie porwą, jest o wiele mniejsze, niż że po drodze ja zamorduję tatusia, albo że on zamorduje mnie!

środa, 21 stycznia 2015

Zejść ze ścieżki - Biblioteka Krasińskich


Pojawi się tutaj seria postów pod wspólnym podtytułem "Zejść ze ścieżki". Kiedy zjeżdżałam sobie w bramy, boczne uliczki, zaglądałam w zakamarki wzdłuż traktów dobrze znanych, wręcz podręcznikowych. Gdzieś tam już się te boczne uliczki pojawiały, ale pewne rzeczy chciałam sobie przypomnieć, a na inne zwrócić baczniejszą uwagę...
Jednym z fenomenów takich właśnie bocznych uliczek jest dla mnie Biblioteka Krasińskich - tuż przy Tamce, dwa kroki od Nowego Światu, a niezmiernie rzadko bywałam na Okólniku. Bo i po co miałam tam bywać, słuchu mi Pan Bóg poskąpił, a z miejsc publicznych tylko Akademia Muzyczna tam się mieści.

I Biblioteka ordynacji Krasińskich, która miejscem publicznym była dosłownie przez chwilę.
Jeden z najnowocześniejszych w ówczesnej Europie budynków muzealno-bibliotecznych wybudowany został w 1928 roku (choć zaprojektowano go jeszcze przed I wojną). Utrzymaniu zbiorów miały służyć skrzydła, w których znajdowały się luksusowe mieszkania, wraz z siedzibą fundatora, Edwarda Krasińskiego. Był on spadkobiercą czy też - lepiej powiedzieć - zarządcą kolekcji rozpoczętej prawie sto lat wcześniej (w 1844 roku) przez generała Wincenta Krasińskiego, ojca słynnego poety. Generał, jako wojskowy, zbierał przede wszystkim militaria, ale nie gardził innymi przedmiotami o wartości historycznej, rodzinie udało się zaś w 1860 roku nabyć zbiór Konstantego Świdzińskiego, znanego bibliofila i kolekcjonera. Biblioteka, galeria, zbrojownia i skarbiec mieściły się aż do 1909 roku w pałacu Czapskich (tam, gdzie dziś ASP, vis a vis Uniwersytetu), ale przeszedł on w ręce małżeństwa Raczyńskich, którzy nie chcieli mieszkać ze starociami.

Ledwo udało się odrestaurować dawną broń, która niszczała w skrzyniach podczas budowy nowej siedziby biblioteki i muzeum, kiedy wybuchła II wojna światowa. Budynek przy Okólniku raz po raz nawiedzali rabusie - zwykli rzezimieszkowie i okupanci, i na nic się zdały protesty Edwarda Krasińskiego. Zmarł jako więzień Dachau, a cenne zbiory wożono tu i tam. Część muzealną wysłano do Narodowego, stamtąd najcenniejsza partia wyjechała do Niemiec, po drodze, oczywiście, w znacznej mierze ginąc. Do części bibliotecznej, która pozostała w siedzibie, dokooptowano zbiory uniwersyteckie i Biblioteki Narodowej, żeby puścić wszystko z dymem w 1944.

Jakieś nędzne resztki (ok. 120-230 elementów) imponującej kolekcji znajduje się obecnie w Instytucie Polskim i Muzeum Generała Sikorskiego w Londynie. Kilkaset sztuk broni ma Muzeum Wojska Polskiego, kilkaset obrazów wisi w Narodowym, jakieś rysunki i ryciny są w Bibliotece Narodowej. Słynna jest historia uratowanej z Ordynacji miotełki do kurzu, która okazała się... pióropuszem od szyszaka ks. Józefa Poniatowskiego.

A budynek... stoi pusty. Formalnie należy do miasta, które uparcie procesuje się ze spadkobiercami właścicieli. Próbowali go zesquotować studenci AM i urządzić w nim salę ćwiczeń, ale teraz nad wejściem wisi tabliczka, że "budynek grozi zawaleniem". Nie zawaliło go Powstanie, zawalić może... obojętność.







wtorek, 20 stycznia 2015

Spokojna

Miejsce to wyróżnia nowoczesne wnętrze i duży brukowany dziedziniec. Atutem lokalu jest również jego położenie i klimatyczne otoczenie klimatyczne otoczenie.
"Spokojna 15" to otoczone zielenią miejsce położone na granicy Śródmieścia, Woli i Żoliborza, w odległości kilkuset metrów od CH Arkadia. Specjalnością Spokojnej jest kuchnia śródziemnomorska. Serwujemy najlepszą pizzę w mieście, makarony oraz sałaty. Każdego dnia zapraszamy na lunch, a w weekendy zapraszamy wszystkie dzieci na animacje. Warszawa i nasza restauracja to fajne miejsce na wesele. Marzenie o weselu w ogrodzie z naszą pomocą się spełni!

Tak właśnie twierdzi strona Spokojna 15, i z całą pewnością mają rację. Na pewno weselnicy nie będą przeszkadzać sąsiadom. Z jednej strony jest ASP, studenci po nocach raczej się nie uczą - przynajmniej nie w budynku uczelni. Z drugiej strony jest buda, przedwojenna podstawówka, dziś zespół szkół fotograficznych, też w nocy zamknięta. Z tyłu jest Kolska, ze słynnym przybytkiem na Kolksiej, który podobno przestał być modny, ale nadal działa, pod ładną nazwą w rodzaju "ośrodek dla osób nietrzeźwych" i kupą poradni alkoholowych. No, a vis a vis knajpy ciąnie się mur Powązek. Wyjątkowo spokojne sąsiedztwo...

A co było wcześniej? Ooo, wcześniej to też było fajne miejsce. Nie było tu knajpy, tylko same pachnące sprawy: tłocznia, warsztat mechaniczny, zakład białoskórniczy, fabryka kafli, wytwórnia gabarska, fabryka przetorów chemicznych (a nawet dwie), wytwórnia suszek, wyprawialnia i farbiarnia futer, wytwórnia asfaltu i papy, no a na miejscu samego lokalu - Miejskie Zakłady Sanitarne, z komorami dezynfekcyjnymi, łaźnią, spalarnią śmieci i pralnią. Można tam było pozbyć różnych zwierzątek, z którymi niekoniecznie chcielibyśmy mieszkać. Wcześniej była tam bezpłatna łaźnia, ponadto zakłady sanitarne miały tabor do przewożenia zakaźnie chorych i sztywnych.

W sąsiedztwie, po drugiej stronie Okopowej, są superowskie zabudowania fabryczne. Była tam garbarnia Temler i Szwede, w minionym ustroju - fabryka obuwnicza Syrena. Może Temlerom uda się odzyskać obiekt, który sobie niszczeje, mimo że figuruje w rejestrze zabytków.

Może Temlerowie sprzedadzą toto jakimś lofciarzom, na przykład takim, którzy zagospodarowali fabrykę koronek i taśm bawełnianch Laudau'ów na Burakowskiej. O Burakowskiej słyszałam, że to modne miejsce z mnóstwem knajpek - ale myślałam, że dotyczy to całej ulicy, a nie jednej posesji dla Bardzo Bogatych Hipsterów...


poniedziałek, 19 stycznia 2015

99 lat temu

99 lat temu Maria Dąbrowska wróciła do stolycy z wojaży zagranicznych:

Po Paryżu, po cudnie pięknych miastach belgijskich i szwajcarskich Warszawa wydawała mi się miastem straszliwie ubogim, zaniedbanym, i z wyjątkiem dzielnic historycznych - także zresztą szarych i zaniedbanych - szpetnym. Przerażał mnie widok odrażających przedmieść, wobec których nawet slumsy londyńskie były schludne i estetyczne, wstydziła mnie nędza Powiśla, okropny stan dzielnicy żydowskiej. Martwiła mnie brzydota nowowybudowanych kamienic, rozpacz budziły nieludzkie mieszkania w suterenach.

(Maria Dąbrowska, Warszawa mojej młodości).

Narzekamy na dzisiejszą deweloperkę? Biuro Odbudowy Stolicy nam się nie podobało? A może to po prostu... o tempora, o mores, jak zakrzyknął Cyceron w 63 roku p.n.e....

sobota, 17 stycznia 2015

Sto lat temu... akcja 87 :D

Sto lat temu połowę warszawiaków stanowiły słoiki. Większość z nich pochodziła z gubernii warszawskiej, kieleckiej, lubelskiej i suwalskiej, zupełnie jak dziś.
Sto lat temu Bielany i Mokotów jeszcze nie należały do Warszawy. Tramwaj nr 3, jeżdżący od pl. Krasińskich do Pl. Unii Lubelskiej przemierzał miasto niemalże od krańca do krańca. Trójka była pierwszą linią zelektryfikowaną, ruszyła z fanfarami z pl. Krasińskich 16 marca 1908 roku, o 9.35, i jeździła m.in. Miodową przez bez mała czterdzieści lat...
Sto lat temu słoiki mieszkały sobie na głowach (na denkach?). Kto miał kasę, rezydował w pałacu. Kto jej nie miał, wynajmował w dziesięciu kawalerkę w drugiej, albo i trzeciej suterenie. Gęstość zaludnienia wynosiła 10292 osoby/km2 (dla porównania - dziś to zaledwie 3,3 tys. osób/km2).
Sto lat temu w Kraju Nadwiślańskim była nadprodukcja inteligencji, zwłaszcza niedouczonej, bijącej się o najniższe stanowiska urzędnicze. Ludzie się kształcili, a stanowiska administracyjne i nauczycielskie w Warszawie obsadzane były przez Rosjan....

Sto lat temu, 18 stycznia 1915 roku, Kuryer Dla Wszystkich podawał, że  "wczoraj ks. Kazimierz Bączkowicz dokonał poświęcenia gospody dla bezdomnych z intelligencyi. Gospoda powstała staraniem sekcyi  bezdomnych przy Komitecie Obywatelskim Warszawy. Gospoda mieści się przy ul. Miodowej Nr. 18. Zajmuje lokal złożony z 11 pokojów i może dać schronienie 60 osobom".
Cenzura zaakceptowała tekst 5 stycznia, więc nie wiem, czy gospodę otwarto równo sto lat temu, czy sto lat i tydzień?

A w kamienicy Lessla (to właśnie Miodowa nr 18) mieściły się w międzywojniu magazyny fabryki cukierniczej Fuchsa. Mniam, mniam. Czy ktoś dziś w Warszawie robi rachatłukum?

Podsumowując... to niewiele się chyba - z punktu widzenia słoika "z inteligencji" - zmieniło w Warszawie przez sto lat ;)

Popaczcie: kamienica Lessla to ta trzecia widoczna od lewej, dziś jest w niej zakład stomatologii WUM. Zdjęcie wykonano w drugiej połowie 1915 roku, niecałe sto lat temu.  Co to za lokomobila na pierwszym planie? Bo rozkminiam i rozkminiam i na nic wpaść nie mogę...Wygląda na parowy wóz strażacki, ale cholera go wie...


wtorek, 13 stycznia 2015

Bankructwo

Jakiś czas temu słoicza rodzina otrzymała kwitek zwany "wyrównaniem za wodę". Głowa rodziny jęknęła rozdzierająco. Widać, że słoiki są często myte i wyparzane. Głowa rodziny wydała rozporządzenie, ograniczające czas kąpieli do 10 minut dziennie. Przepis wydaje się martwy już w chwili ogłoszenia....

Mityczny Łuck od czasu do czasu przybiera realne kształty, majaczące gdzieś na widnokręgu. Tylko, cholera, błyska ten horyzont na czerwono kremlowskimi gwiazdkami, a ja nie mam najmniejszej ochoty na powrót do Moskwy. Tylko, cholera, w Moskwie zarabiałam jednak więcej... Przelatek i Historyk optują za powrotem wszystkimi kopytami. Im tam było dobrze.

Podczas kolejnej dyskusji na ten temat Przelatek zakrzyknęła: "a jak nam odłączą prąd i wodę, to pojedziesz? Pojedziesz? Jestem gotowa się do tego przyczynić, bardzo lubię się kąpać!".

Jak to było? Żmiję na własnej piersi?

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Tak mi rób, tak mi dobrze.

Uwielbiam urządzać imprezki dla 10-latków. 
Urządzanie imprezki dla 10-latków polega na tym, że rezerwuje się stolik w pizzerii, zaopatrzonej w x-boxa czy inne playstation, przynosi się do tej pizzerii tort z pobliskiej cukierni, a po trzech godzinach uiszcza się niewysoki rachunek. Te trzy godziny można spędzić w tejże cukierni, sącząc spokojnie latte i czytając Wysokie Obcasy, śledząc ewentualnie ulubione forum, bo cukiernia ma wifi.

No, chyba, że...
Chyba, że...
Chyba że tort ma być "czekoladowy, ale biały, z wiśniami, ale żeby nie było ich widać, z figurkami kotków, ale nie z masy cukrowej, i bez lukru!".
To wtedy trzeba zakasać rękawy, przygotować sobie masę marcepanową z Lidla i barwniki spożywcze, bitą śmietanę i dużo czekolady, wiśnie i mikser, mąkę i jajka... i upiec takie coś.

niedziela, 11 stycznia 2015

10 lat temu

Kurde, za rok będę matką nastolatki. Auć.

Równo dekadę temu na świecie pojawiła się istotka, która w domowej nomenklaturze zmieniała taksony i przezwiska, bo nie poddawała się klasyfikacji. Istotka o silnym charakterze - czy wręcz charakterku. Istotka, której wychowanie bardziej przypomina nieustającą wojnę, niż pokojowy proces. Istotka, bez której nie wyobrażamy sobie świata.

Hepi berzdej, córeczko.

sobota, 10 stycznia 2015

Lodowiska w Warszawie

Mam taką książkę, która nazywa się "Warszawa - Perła Północy".
No to jak perła północy, to musi być w Warszawie zima. A że o zimę ostatnio dość trudno, to trzeba ją sobie zrobić przy pomocy wężownika z ziębnikiem, tudzież machnąć nawierzchnię na górkę Szczęśliwicką.

Na górce można, wg strony www przynajmniej, jeździć tylko na nartach i snowboardzie, więc się tam nie wybieramy - narty zjazdowe to dla nas element obcy ideowo. Ale łyżwy uwielbiamy obie, poza tym rozbestwiłyśmy się w Moskwie (przewodnik w panelu z prawej), w której lodowisko jest na każdym boisku szkolnym, na wielu podwórkach osiedlowych i w każdym parku, nie mówiąc już o miejscówkach kultowych, typu plac Czerwony czy park Gorkiego, i miejscówkach nietypowych, typu dach 7-piętrowego budynku.

No cóż. Poszaleć to my w Warszawie nie mamy gdzie. Ale źle nie jest.
Na inaugurację sezonu warto wybrać się na "katoczek" na Rynku Starego Miasta. Katoczek to po rosyjsku malutkie lodowisko, to starówkowe określił tak jeden z rosyjskich turystów. Śliczne światełka, RMF Classic w tle i - z braku prawdziwych płatków śniegu - śnieżynki rzucone na stronę Dekerta. Lepiej iść z własnymi łyżwami, bo przejażdżka gratis, a wypożyczenie (fakt, nowego, ładnego sprzętu) - dycha. I z własnym termosem, bo herbatka albo grzaniec też średnio dycha... Siusiać warto przed albo po w knajpie czy przy schodach ruchomych przy trasie W-Z, bo szopa z napisem WC przy bandzie woła o pomstę do nieba.

Na Stegny nam się jeździć nie chce. Za daleko, a radochy jakby mało. Atmosfery nie ma...
Na Torwarze godziny zabójcze.
Na Stadionie jest tak, no, glamurnie. Na Stadionie w sezonie pojawić się wypada. Stadion jest modny, no.
A najlepszy stosunek ceny do jakości mają ślizgawki dzielnicowe. Z własnego doświadczenia znamy naszą, słoikową, i wawerską. Wawerska ma zadaszenie i rynienkę dla maluchów, i elegancki kibelek. Tarchomińska ma za to ogrzewaną szatnię, ale za toaletę robi toi-toi. W ferie świąteczne i zimowe do 14.00 dzieciaki jeżdżą gratis, płacąc ewentualnie 3 zeta za wypożyczenie łyżew. Jest kupa śmiechu i kupa znajomych. No i ścieżka rowerowa wzdłuż całej Strumykowej...

czwartek, 8 stycznia 2015

Wrócić do Pińczowa

Na jednej z licznych półek bibliotecznych w moim mieszkaniu stoi ślicznie wydana przez IPN Księga Świadectw skazanych na karę śmierci. Jakoś KS w poprzednim systemie wcale mnie nie interesują, ale w spisie treści jest tytuł "Wrócić do Pińczowa" - wspomnienia W. Kołaczkiewicza.

Pińczów kojarzył mi się z przystankiem PKSu, z którego kiedyś wyruszyłam z psiapsiółką do jej babci na zapadłą ponidzką wieś. I z jakimś festynem wczesnodziecięcym, z rowerem wodnym i kiełbaską. Nie mogłam zrozumieć, czemu mój Historyk wciąż powtarzał za Kołaczkiewiczem: "wrócić do Pińczowa, wrócić do Pińczowa" - w odróżnieniu od dysydenta, Historyk w Pińczowie nigdy nie był.

Jakby ktoś nie wiedział - Pińczów to miasteczko na Ponidziu, jakieś 60 km na południe od Kielc.
Historyk się uparł, że on w święta musi mieć coś od życia, i rosół kieleckiej teściowej mu do szczęścia nie wystarczy. Zostawiliśmy więc Przelatka z Babcią i wybraliśmy się na małą wycieczkę.

Wróciłam oczarowana. Zima nas zaskoczyła, a światło dzienne kończyło się błyskawicznie, więc niezbyt intensywnie spacerowaliśmy, ale to, co zobaczyliśmy, zachwyciło mnie na tyle, że sama teraz powtarzam tytułową mantrę. Wpadłam po uszy w XVII wiek, fara i Franciszkanie podbiły moje serce, cmentarz o zmroku zrobił niesamowite wrażenie. Na cmentarzu wojennym, szczękając zębami, usiłowaliśmy rozwiązać zagadkę roku powstania nekropolii. Historyk nie kojarzył żadnej wielkiej bitwy na tym terenie i tak późno (pochowano tu prawie 1000 osób, nagrobki są z 1918 roku), i dopiero w Warszawie udało nam się dotrzeć do informacji, że duża część pochówków pochodzi z ekshumacji z innych części Ponidzia. 

Koniecznie musimy wybrać się na kajaki, na przejażdżkę wąskotorówką i na wypad do położonej nieopodal Wiślicy. Tym razem nie zdążyliśmy: kiedy nasze auto zatańczyło na oblodzonej drodze wojewódzkiej, a zamieć ograniczyła widoczność do kilku metrów, czym prędzej wróciliśmy na dobrze osoloną i oświetloną krajówkę...



środa, 7 stycznia 2015

Szopka na Miodowej

Bałam się, że szopkę już zamknęli - większość warszawskich szopek podziwiać można było do wczoraj. Ale nie - wciąż jest, wciąż się rusza :)
Młoda jakoś wcale nie chciała jej oglądać, więc zajrzałam do niej sama. Czego tam nie ma... i św. Jan Paweł II w oknie na pl. Św. Piotra, i ten sam święty w procesji (chyba) do Betlejem, i kaczki, kury i zające, i warszawska starówka, i akwarium z rybkami, i kolejka elektryczna, i anioł z gwiazdą i księżycem wędrujący  po niebie... a Dzieciątko z Rodzicami gdzieś na uboczu tego kolorowego, hałaśliwego (bo w tle grzmią kolędy w wykonaniu ludycznych chórów) świata. 

Przelatek niezmiennie woli żywe owieczki na Długiej. Ja chyba też :)



Filmik ze strony kościoła Kapucynów.

wtorek, 6 stycznia 2015

Kurs przewodnicki

Może ktoś, kto czyta regularnie, zauważył, że pojawiło się mnóstwo odnośników do blogerów warszawskich. Są ku temu dwa powody. Po pierwsze, trafiłam na stronę zrzeszającą część blogerów. Po drugie, dzięki nim mogę poznać Warszawę, której nie nauczę się na kursie przewodnickim...

Kursem jestem odrobinkę rozczarowana.
Spotkała się na nim grupka zapaleńców i miłośników (zawód został uwolniony i niepotrzebna jest licencja, oprowadzać po Warszawie może każdy), którzy chcieli się czegoś nowego dowiedzieć. Jako grupka wiemy wszystko :), każdy z osobna ma wiedzę fragmentaryczną i niespójną. Kurs to niby uspójnia, ale...

ale wykłady, wykłady, wykłady są nuuuuuuuuuuuuudne. I ja to wszystko wiem (była do tej pory historia Polski i wstęp do zarysu historii architektury). A na wycieczkach (również w większości "wykładowych", uczestnicy kursu dostają łącznie 12 minut na swoje wystąpienia - w ciągu 5-6-godzinnego spotkania) percepcja siada mi gwałtownie po 120 minutach najpóźniej. Wędrujemy zresztą szlakami doskonale opisanymi w przewodnikach, spacerownikach i innych takich, i właściwie... to ja to wszystko wiem. A i tak nie potrafię powtórzyć, bo nazwiska architektów i daty budowy zaczynają mi się mieszać dokumentnie już w pierwszej minucie :D Wiek rozpoznaję na oko, dzieła miszczów, w gruncie rzeczy, też, bo miszczów jest może po dwóch na epokę, reszta mi niepotrzebna, więcej, wydaje mi się - choć może to po prostu przeniesienie - że nikomu innemu też nie jest potrzebna.

A całość zajmuje piątkowy wieczór, sobotę i niedzielę, tydzień w tydzień, z małym grudniowym luzikiem. Tego się po prostu ni da zrobić. Nawet z Nidagipsem. Mimo, iż pracują z nami wspaniali ludzie, którzy jak mało kto znają się na swojej robocie.

I nie ma tam sposobów pracy z różnymi grupami - bo przecież co innego opowiem przedszkolakom, a co innego emerytom, co innego Japończykom, a co innego Niemcom. Ba, w ogóle o pracy z grupą jest niewiele, jakieś drobniutkie wzmianki "przy okazji". I mało jest dykteryjek i anegdot, które najłatwiej wszak zapadają w pamięć. I w ogóle to bardziej przewodnik po kursie przewodnickim, który trzeba sobie zrobić samemu, za pomocą dupogodzin w Bibliotece na Koszykach.

I nie ma tam - ale to oczywiste - smaczków lokalnych, charakterystycznych dla danej dzielnicy. Te wyszukują blogerzy. Dlatego - z całym olbrzymim szacunkiem dla dorobku Jarka Zielińskiego - będę czytać, oprócz Atlasu ulic, warszawskie blogi. 


niedziela, 4 stycznia 2015

Rośnie nowe pokolenie

Przelatek miała spotkać się z dawno niewidzianym Przyjacielem. Pod kościołem św. Anny, skąd dzieci miały wyruszyć w samodzielną wyprawę autobusową na Tarchomin - stamtąd jeździ bezpośredni autobus. Przelatek zapytała mnie o zgodę na "romantyczną wycieczkę po Starówce" bez opieki dorosłych, bo ona Przyjacielowi chce pokazać...
- wszystkie style św. Anny;
- gąsienicę i cegłę-palcówkę w katedrze;
- dzwon na Dziekanii (bo tam był cmentarz, mamusiu!);
- gołębie, karmione w ruinach na Piwnej;
- gotycki portal kamienicy Wilczkowskich na stronie Kołłątaja;
- lodowisko na rynku;
- kamienicę pod trupkiem vel Salvatorem;
- psią brodę, czyli Barbakan;
- i może jeszcze fresk na kamienicy przy kościele Dominikanów na Freta...
"Bo wiesz, mamusiu, on się w Warszawie urodził, ale od jakiegoś czasu jego miasto to jest Moskwa!".
Z wycieczki w końcu nic nie wyszło, bo tata Przyjaciela stwierdził, że jednak odwiezie towarzystwo samochodem. Ale mnie opadła szczęka.

Kiedy ćwiczyłam z Przelatkiem różne sytuacje - kogo pytać o drogę, jeśli wokół sami turyści, jakie są główne punkty orientacyjne na Starówce, jakie są telefony do rodziców w przypadku zgubienia komórki, jak zapamiętać miejsce i stronę przystanku (św. Anna - jak mama ma na imię, przystanek przy światełkach), i pamiętajcie, ulice przechodźcie tylko na pasach, na Starym Mieście nie ma ruchu, ale postarajcie się nie wpaść pod samochód - Przelatek w końcu się wkurzyła.
"Dobrze, mamo, na pewno zgubimy się na Świętojańskiej, a jak się już znajdziemy i dojedziemy na Białołękę, to spalimy dom!".

Nie spalili...




piątek, 2 stycznia 2015

Termometr Wujka Tomi'ego

Zastanawiałam się, do której kategorii należę.
Przestałam jeździć do pracy na rowerze na początku grudnia - ciągle nie mogłam wyzdrowieć. Ostatnio bardzo, bardzo mnie kusiło, ale umówiłam się z dzieciakiem na lodowisko na Starówce po pracy, a po ciemku nie będę wiozła na bagażniku ciężkiego Przelatka i dwóch par łyżew.
Po osiedlu jeżdżę nadal - do sklepu, do muzycznej czy na naszą lokalną ślizgawkę przy Strumykowej.

Mam czapkę z pomponem, jak szykowna rowerzystka, ale zakładam kominiarkę, bo pompon nie mieści się pod kaskiem.
Mam rękawiczki w gwiazdki i renifery, ale przy -10 zakładam takie z jednym palcem i futrem w środku.
Mam za to dzwonek z uszami i wąsami, jak kotek, i zielony klakson-trąbkę w kwiatuszki. I wiklinowy koszyk. I zamówiłam sobie naklejki na allegro.
To może jednak jestem szykowną rowerzystką?
Chyba wiem, kto był pierwowzorem. Jej blog też mi się podoba :D