sobota, 19 września 2015

Z rozmów z Przelatkiem

Przelatek interesuje się sytuacją międzynarodową, ocenia zagrożenie na wschodniej flance NATO i to płynące z południa, zastanawia się, przed czym uciekają uchodźcy, i zadaje bardzo konkretne pytania.
- Mamo, a będzie wojna?
- Zawsze gdzieś jest jakaś wojna.
- Ale u nas, tutaj, będzie wojna? Napadnie ktoś naszą szkołę?
- Nie, córeczko, u nas nie ma zagrożenia terrorystycznego.
- A jak ktoś nas zaatakuje? Jakaś rakieta poleci za daleko?
- Jak nas zaatakują, to mamy sojuszników z potężną bronią. Jest taki artykuł piąty, wiesz...
- Mamo? A w 1939 też mieliśmy sojuszników i na pewno był jakiś artykuł piąty!

piątek, 18 września 2015

Maszyna do szycia

Kiedyś miałam zabawkową maszynę do szycia. To była jeszcze mojej mamy maszyna, i przypominała takiego eleganckiego starego Singera. Gdyby ktoś nie wiedział, to Singery przed pierwszą wojną w Warszawie i innych prowincjonalnych miasteczkach Imperium były... rodzimej, imperialnej produkcji, bo fabryka Singera mieściła się w Podolsku, który dziś niemal graniczy z Moskwą.
Po rewolucji Singer nazywał się Podolskie Zakłady Mechaniczne i nadal produkował maszyny do szycia. Moja Babcia miała na szafie wielce obiecujące drewniane pudełko, i byłam przekonana, że jego zawartość wygląda tak: http://auxtodzsk.com/data/559e9443c274d.jpg. Mama miała pod stołem zupełnie inne pudełko, nowoczesne (jak na moje dzieciństwo w latach 80-tych), obciągnięte skajem, z elektrycznym Łucznikiem w środku. Co ciekawe, Łucznik był kupiony w Sojuzie...
Łucznik używany jest do tej pory, a obiecujące drewniane pudełko po babci wyczaiłam w zagłębiach rodzicielskiej piwnicy, wykopałam i w sumie bez pytania umieściłam w bagażniku własnego auta. Rodzinne przekazy mówiły, że bardzo porządną maszynę zawiera, a maszyny właśnie potrzebowałam na własny użytek, bo mi się nie chciało z każdą pierdółką słoiczyć 200 km...
Jakieś było moje rozczarowanie, kiedy odchyliłam wieczko!
Nie, oczywiście, tam była maszyna. Do szycia. Porządna. Szyje świetnie! Ale wyglądała...
tak: http://49.img.avito.st/1280x960/1357480549.jpg.




Ale wiecie co?
Mimo że wygląd się zmienił - no nie da się ukryć, zmienił się - i późniejsze modele miały nawet napęd elektryczny (BTW w korbkę na prąd zaopatrzone bywały już egzemplarze z lat siedemdziesiątych... XIX stulecia! A samą maszynę wynaleziono w 1850 r.) - to przedwojenna instrukcja obsługi pasuje do wszystkich mechanicznych modeli Singera-PMZ-Singera produkowanych niemal do rozpadu ZSRR, niezależnie od napędu...


środa, 16 września 2015

Moskiewskie reministencje

Lubię jeździć po świecie i życie w Moskwie bardzo mi pod tym względem odpowiadało. Nie myślałam, że kiedykolwiek to napiszę, ale... stęskniłam się za lotniskami! Cały czas mam też wrażenie, że jestem w PL tylko tymczasowo, zwłaszcza że przyjęto mnie do programu zawodowych ekspatów i jeżdżę od czasu do czasu na różne rozmowy w sprawie innych cywilizacji...

Zapytałam Przelatka o odczucia w tej kwestii. Przelatek była wyjątkowo zgodna: mamo, ja cały czas jestem w Polsce na wakacjach, i już trochę nie mogę się doczekać, kiedy one się skończą i wrócimy do Moskwy albo gdzieś indziej. Wrócimy, mamo, gdzieś indziej, rozumiesz, nawet jeśli to nie będzie Rosja...

Rozumiem.

I z wielką przyjemnością odkrywam na półce lokalnego Kerfura twarogowe batoniki w polewie czekoladowej. Importujemy je z Litwy, w Rosji też jadałam litewskie, choć i lokalnych odmian było tam bez liku - to jeden z naszych ulubionych przysmaków, którego brak nam nieco doskwierał.

BTW
Hepi berzdej, brazer.

wtorek, 15 września 2015

Samokrytyka

zdjęcie z Internetu
- Mama mnie przeziębiła! - skarży się Przelatek Babci na skype.
- Mama cię pobiła? A za co? - dziwi się Babcia.
- No przecież ja mam bardzo grzeczne dziecko! - włączam się do rozmowy.
- Czy ja o czymś nie wiem? - Przelatek podejrzliwie patrzy na mój wystający brzuch (ach, ta fasolka na obiad... albo raczej te nadprogramowe 10 kg...).

poniedziałek, 14 września 2015

Lasy Miejskie

Trochę mnie zawsze śmieszyło to określenie: "Las Miejski". Chociaż jak inaczej nazwać laski Bielański, Bemowski, Kabacki i inne, otoczone przez bloki niemal ze wszystkich stron, z jedną zieloną granicą typu Kampinos czy Wisła, albo w ogóle bez takich granic...

A las miejski to bardzo fajna instytucja jest. Na przykład na takich Młocinach jest las. Taki normalny las, runo, poszycie, drzewa wysokie i tak dalej. I ścieżka edukacyjna. I ścieżka rekreacyjna i polany.
Pierwsza polana jest koło Makdonalda. I parkingu. Jest na niej plac zabaw i siłownia na otwartym powietrzu i kupa luda, okupująca wiaty po obwodzie polany. Ale wystarczy przejść ścieżką sto metrów dalej, i ma się małą polankę tylko dla siebie. Okopaną od strony lasu, z ławeczkami, schronieniem przed deszczem, kręgiem wyłożonym kamieniami i naszykowanym drewnem. Drewno jest naszykowane bez fanatyzmu - przywleczono ciągnikiem kilka czy kilkanaście młodych olch chyba, niezbyt grubych, zaopatrzonych w liście. Można cieńsze gałązki ułamać, a grubsze albo rąbać, jak ktoś ma siekierkę, albo zawlec na palenisko i przepalić w połowie, jak ktoś ma czas. Kratka grillowa z prętów zbrojeniowych robi wrażenie :D 

Radosną gromadą wybraliśmy się z sąsiadami na ognisko.
Dobrze, że mieliśmy harcerkę w składzie, bo jako jedyna miała przy sobie zapałki i finkę, żeby zaostrzyć patyki... i w sumie niemal jako jedyna umiała rozpalić ogień...




PS. Na Białołęce jest kilka miejsc, w których można rozpalić ognisko albo grilla. Właściwie wszystkie białołęckie parki dają taką możliwość, dla wielbicieli Królowej urządzono plażę z grillowiskiem. Poza płatnym Dzikim Zakątkiem nie ma jednak miejsc, w których oficjalnie wolno palić ogień w lesie w Choszczówce, Dworskiej, Dąbrówce czy na tarchomińskiej wydmie, o chronionym obszarze międzywala nie wspominając. A zielona Białołęka jest już naprawdę daleko... i nie jest tak bezpiecznie skomunikowana rowerowo z Tarchominem, jak lasy po drugiej stronie Wisły.


PS 2. Swoją drogą to przerażające. Banda 10-latków nie tylko nie była w stanie rozpalić ognia - oni nawet nie mieli pojęcia, jak się układa podstawowy, prosty stos. I niewiele ich to obchodziło...

piątek, 11 września 2015

Mon Coteau


Iza Lubomirska miała gust, miała rozmach i poczucie humoru, zapewne lubiła też gry słowne, skoro jedną ze swoich letnich rezydencji nazwała Mon Coteau, czyli niemalże... Mokotów. Bo w Mokotowie była, który wtedy, oczywiście, nie był żadną Warszawą, tylko wiochą na skarpie. Wiochy na skarpie były modne, sąsiedztwo było miłe (Królikarnia, Rozkosz, Natolin), wygodny, kameralny pałacyk zaprojektował Szreger, ogród - Zug. Jak się Izie zmarło, to pałacyk odziedziczyła z Tyszkiewiczów Potocka, secundo voto Dunin-Wąsowicz, która poprosiła Marconiego o odnowienie budynku zgodnie z ówczesną modą, romantycznie - neogotycko. Tak powstał znany dziś bardzo domek Mauretański, który zupełnie nieoczekiwanie wyskakuje przed solidnym wieżowcem z 1961 roku, mieszczącym słynne Cafe Mozaika z charakterystycznym neonem.


W miejscach, gdzie niegdyś były bagniste obszary Dzisiaj Sylwan i Flora swoje sypią dary, Wszędzie sztuczne tarasy, kaskady i domki, Dziwne płoty z dachówki, starych wież ułomki, Obfite drzew zamorskich rodziny się wznoszą;
Dziś Mokotów prawdziwą napawa rozkoszą

(J.L. Orański, 1826)


Jak się pani Wąsowiczowej chałupka znudziła, sprzedała ją w stanie mocno zużytym litografowi Szustrowi. Facet był zdolniacha, dorobił się fajnego majątku, miał pomysł na jego pomnażanie (park rozrywki Promenada), dbał o swój pokój wiekuisty (zbierał fundusze na kościół przy Dolnej) dziatkom swoim jednak nie do końca ufał, więc kupił sobie tytuł barona, żeby cała kasa trafiła w jedne ręce po jego śmierci. Nie na wiele to się jednak zdało, spadkobiercy posiadłość roztrwonili, i w 1944 ogień trawił już resztki, o które nikt nie dbał.
Zadbała władza ludowa. W latach sześćdziesiątych Jerzy Brabander odbudował pałacyk, w którym teraz mieści się Warszawskie Towarzystwo Muzyczne. I tu ciekawostka...

Jerzy miał syna, Piotra. Obecnie warszawskiego konserwatora zabytków.  Ludzie od zabytków chyba nie bardzo go lubią, bo wydał kilka kontrowersyjnych decyzji, chociaż z drugiej strony... chyba każda decyzja dotycząca Warszawy musi być kontrowersyjna. W Mieście tak doświadczonym każda stuletnia rudera zdaje się zabytkiem, a każdy plac od przedwojnia pusty - zabytkowym otoczeniem, mimo iż nie mają specjalnej wartości kulturowej czy artystycznej.
Mam tylko nadzieję, że Grancówka jednak zostanie odbudowana... 

czwartek, 10 września 2015

UWAGA UWAGA

Jeśli ktoś jest tak miły i mnie linkuje u siebie - zmienił się adres bloga. Nadal jest na blogspocie (który nadal wariuje), ale adres jest teraz taki:


środa, 9 września 2015

Na tyłach Puławskiej


Jeżdżenie na rowerze głównymi ulicami miasta jest nudne.
O wiele ciekawsze są różne zaułki z tyłu. Zawsze można trafić na coś, co kiedyś było fabryką albo fabryczką, na interesującą willę, na zrujnowaną doszczętnie kamienicę, jakiś napis na murze albo oryginalny bruk.
Postanowiłam sobie pojeździć na tyłach Puławskiej, po skarpie wiślanej. Zaczęłam od Łazienek, które żadną miarą do tyłów Puławskiej zaliczyć nie można :D, ale bardzo płynnie przeniosłam się, chwilami tylko unosząc głowę w niemym podziwie, przez Flory i skwer Szewczenki na Chocimską.
Pamiętam, że pewna znajoma Ukrainka bardzo się zdziwiła, widząc swojego Wielkiego Poetę na warszawskiej ulicy, nawet nie wiedziała, że kiedyś zwizytował Warszawę. Czasem warszawiacy ozdabiają Tarasa szalikami - podczas pomarańczowej rewolucji nosił pomarańczowy, teraz bywa, że ma swoje barwy narodowe.

Zaraz za skwerem rzuca się w oczy zamek. Taki najprawdziwszy zamek, przypominający nieco ten w Chocimiu, choć budynek frontowy ma styl "magistracki". To Państwowy Instytut Higieny - niezłą miał miejscówkę, tuż przy torach kolejki wilanowskiej i zajezdni tramwajowej (bo kolejka tędy jeździła do 1957, a na Woronicza z Chocimskiej tramwaje przeniosły się ok. 1955 r.), z tyłu za to miał pola. Bardzo trudno jest w necie znaleźć szczegóły - zamczysko powstało przed 1922 rokiem, budynek przy samej Chocimskiej w 1922 r., nie udało mi się sprawdzić, czy ta sama osoba je projektowała... Frontowy pasuje do PZH - surowy, prosty, zamek... ulica nazywała się Langerowska, może właśnie dzięki zamkowi nosi dzisiejszą nazwę?

Przy Chocimskiej w ogóle jest sporo fajnych willi i kamienic, i w okolicy - na Słonecznej, Willowej, Spacerowej - też. Pod numerem 5, tam gdzie dziś hematologia, mieściła się fabryka Fruzińskiego, głównego konkurenta Wedla w Warszawie.

Światło mi się kończyło, więc pomknęłam chyżo przez Morskie Oko i park Szustrów - gdzieś w międzyczasie zahaczyłam o ulicę Pogoda, przy której stoi fascynujący postrzelany budynek z wielgachną (załataną) wyrwą po dużym pocisku...

Potem, już prawie przy Wilanowskiej, znalazłam jakiś fajny bruk, a potem jeszcze tylko Żółta Karczma (nadal żółta, fakt, ale już dawno nie karczma, i w ogóle nie wyglądała na muzeum, tylko na prywatną posesję, zwłaszcza że obok stała taka sama żółta karczma-nie-karczma, może nowocześniejsza trochę) i zlazłam na stację Wilanowska, bo nie miałam swoich rowerowych światełek choinkowych, a ciemno się robiło coraz bardziej zdecydowanie... 

poniedziałek, 7 września 2015

Reichsstrasse, czyli ochockie Aleje


Cała południowa pierzeja Alei Jerozolimskich jest rozkoszna, a od ronda Dmowskiego do Placu Zawiszy jest rozkoszna szczególnie, bo w znacznej mierze oryginalna.

Trudno w to dziś uwierzyć, ale jakieś 100 lat temu (a już zwłaszcza 150 lat temu) to było totalne zadupie, gorsze chyba niż obecnie Białołęka :D Zaraz za szpitalem Dzieciątka Jezus i Filtrami było lotnisko, Grójecka była zabudowana niziutkimi drewniaczkami, zamiast Centralnego była komora celna i inne drewniane budynki zaplecza Dworca Wiedeńskiego (sam dworzec był mniej-więcej tam, gdzie dziś dworzec Śródmieście), na miejscu hotelu Polonia było gospodarstwo ogrodnicze braci Hosner. Tak, właściwie dopiero linia średnicowa pozwoliła się temu kawałeczkowi miasta rozwijać. Pod koniec XIX wieku, a jeszcze bardziej na przełomie XIX i XX powstały kamienice, mieszczące hotele i domy rozpusty, kantory, eleganckie lokale i tanie mieszkania na trzecim podwórku, co to nie wiadomo, czy już do Nowogrodzkiej, czy jeszcze do Alej przynależy. Na placu Zawiszy Warszawa się kończyła (rogatkami, rozebranymi, coby czołgom niemieckim było wygodniej się przemieszczać).

Ciut mniej niż sto lat temu powstał Dworzec Pocztowy i rozpoczęto budowę Centralnego, tfu, Głównego, który nawet został oddany do użytku, przynajmniej częściowo, przez Niemców w 1940. Oba były monumentalnymi modernistycznymi budynkami, i w modernizmie budowano też vis a vis, czyli właśnie na południowej pierzei, od Emilki do rogatek.

Sympatycznym wyjątkiem jest późnosecesyjna czy posecesyjna kamienica Stanisława Roskowskiego, z charakterystycznym murkiem, oddzielającym otwarte (w sensie, że bez frontowej kamienicy) podwórze od ulicy. Udało mi się wejść na podwórko nie całkiem legalnie (wykorzystuję zwykle wchodzących-wychodzących mieszkańców) i cyknąć parę fotek.

Podobno fenomenalne są wnętrza sąsiedniej kamienicy, Wojskowego Instytutu Geograficznego. Nadal jednak Instytut jest wojskowy, choć jakoś inaczej się nazywa, i nie byłam pewna, czy również i tam uda mi się wejść i cyknąć fotki :( Nawet nie próbowałam :( 


sobota, 5 września 2015

Golędzinów



Pojechałem na Golędzinów i zamarłem. Po wspaniałym, ostatnim skrawku dzikiej przyrody w Warszawie jeżdżą buldożery. Równają z ziemią wysoką trawę, w której regularnie widuje się bażanty, kuropatwy, lisy i dziki. Ten nadwiślański teren objęty jest zresztą ochroną w ramach programu Natura 2000. Są tutaj siedliska zagrożonych gatunków ptaków. Teoretycznie nie można więc w ten obszar ingerować. Wróciłem do domu i zacząłem szukać informacji o tym, co tam się odpierdala. Zamarłem po raz drugi. "Na Golędzinowie stanie eko-pawilon przypominający głaz polodowcowy. Obok pojawią się łąka, ekologiczny plac zabaw i zagroda dla zwierząt. Wszystko po to, by przybliżyć Wisłę warszawiakom. Inwestycja ma pochłonąć ok. 2 mln złotych i być gotowa w 2016 roku. (...) Przez łąkę będą przebiegać ścieżki przybierające kształt nurtu rzeki. - Projekt wpisuje się świetnie w to miejsce. Dokładnie na tej wysokości na rzece znajduje się naturalny próg z głazów. Chcieliśmy, aby pawilon był otwarty na rzekę. Jego konstrukcja to ukłon w stronę natury. - mówi Iwona Zwolińska, kierownik projektu Life+. Środki na budowę pochodzić będą z funduszy unijnych oraz Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska." Nie mam słów, by adekwatnie skomentować ten cyniczny, bezczelny bełkot. Czuję się, jakbym czytał reportaż Radziwinowicza czy innego Pomerantseva na temat wyczynów moskiewskich watażków. To jest ten kaliber przekrętu, serio. Pociesza mnie tylko fakt, że budują na terenach zalewowych. Mam nadzieję, że Wisła kiedyś wróci i spuści im tęgi wpierdol.

piątek, 4 września 2015

Geny a wychowanie

Na mojej ulubionej gazetowej ematce w jednej z dyskusji forumka Iwoniaw napisała tak:


Oczywiście, że dyskusje "geny czy wychowanie" oraz kwestia koncepcji "tabula rasa" nie są nowe, natomiast chodziło mi o to, że kiedyś, przynajmniej w środowisku, w którym ja się wychowałam i miałam okazję czynić jakiekolwiek obserwacje, ludzie oczywiście starali się zapewnić jak najlepsze warunki swoim dzieciom i oczywiście, że byli dumni i szczęśliwi, gdy dziecko "dobrze sobie radziło", ale jednocześnie nie uważali się w 100% odpowiedzialni za wszystko, co dziecko robi/czego nie robi. Jeśli postępowało właściwie, to często można było usłyszeć "bo to dobre/mądre/wrażliwe/samodzielne/odpowiedzialne dziecko", a jeśli nie - po prostu karali/wyrażali oburzenie i jeszcze często uważali, że na nich spadł dopust w równym stopniu, co na innych, mających jakieś zastrzeżenia do dziecka, ludzi. Tymczasem dzisiaj w tym samym środowisku widzę silny trend do poczuwania się do sprawstwa niemal wszystkiego związanego z dzieckiem i jakąś niewytłumaczalną dla mnie potrzebę hiperkontroli. Z jednej strony więc taki rodzic będzie miał skłonności, by robić za dziecko wszystko, nawet rzeczy, których absolutnie nie powinien (np. odrabiać jego prace domowe), z drugiej strony - jakikolwiek zarzut pod jego adresem traktuje bardzo osobiście - i to nie na zasadzie "jak oni mogą krytykować moje idealne dziecko", ale na zasadzie "jak oni mogą mnie krytykować". Drugą stroną tego medalu jest to, że kiedyś dziecko mogło być nieznośne/tępe/leniwe/aroganckie itd., a rodzic dawał sobie prawo do oczekiwania współczucia, że mu "się trafiło" coś podobnego - albo miał wybór, by bagatelizować sprawę, a dziś dziecko ma być idealne, bo inaczej to oznacza, że z rodzicem jest coś nie tak - albo się nie dość stara (czy wręcz w ogóle się nie stara), albo, co gorsza, wręcz pochwala takie zachowanie, gdyż wiadomo wszak, że inaczej dziecko by się tak nie zachowało. 

Tymczasem to nie jest oczywiście tak, że wychowanie nie ma wpływu - bo ma bardzo istotny, ale jakoś traci się powszechnie z oczu tę prawdę, że nawet najlepsze wychowanie nie daje gwarancji 100% efektów - tak, nawet jeśli rodzic naprawdę dał z siebie wszystko i nigdzie(!) nie popełniał błędów. 



Podpisuję się ręcami i nogamy. Zwłaszcza jako matka, która popełnia wiele błędów.

czwartek, 3 września 2015

DDR na Grocie :)

Dawno to było... przedawno.
Historyk, alias ojciec Przelatka, aka Odyniec, nie był wówczas ani historykiem, ani tym bardziej ojcem, tylko zwykłym licealistą, który na Młociny pomykał z Białołęki do szkoły. Mostu Północnego, tfu, Skłodowskiej nawet nie planowano, a budowę Grota sam osobiście pamiętał, frapowały go wówczas dźwigi i betoniarki. I Grotem właśnie pomykał, co, jak sam przyznaje, już 10 lat później było nie do pomyślenia, z powodu obłożenia jezdni i faktycznego braku chodnika.

A teraz Grot ma DDR!

Właściwie to ona całkiem dawno powstała, i choć wciąż niektóre znaki informujące o ścieżce rowerowej są zasłonięte czarnymi workami na śmieci, to od całkiem dawna jeżdżą nią ludzie. Fakt, że trzeba albo WIEDZIEĆ o przejściu pod mostem po wschodniej stronie Wisłostrady, albo nie bać się eksplorować, żeby wykorzystać DDR do przemieszczania się w kierunku Centrum.

Ścieżka rzecz bardzo cenna. Oczywiście, nie jest to piękna trasa z widoczkami, jak na pozbawionym znaczenia komunikacyjnego Świętokrzyskim. Nie jest to droga pod Gdańskim, wolna od towarzystwa jakichkolwiek aut. Bezpieczniejsza jest niż przejazd Poniatowskim, na którym ścieżek brak, czy Śląsko-Dąbrowskim, jak wyżej (aczkolwiek po tym ostatnim jeździ się wielce przyjemnie). Śmigające obok TIRy, autobusy i auta, nieoddzielone ekranami czy choćby torowiskiem, jak na Północnym, to wątpliwej jakości towarzystwo. Ale jest to realna możliwość przekroczenia Wisły w tym miejscu, ważnym logistycznie, bo zamykającym pętlę nadwiślańskich tras rowerowych, czyli cywilizowanej i głośnej drogi wzdłuż Wisłostrady i Czerniakowskiej i eko- dzikiego Szlaku Słonecznego po praskiej stronie.

środa, 2 września 2015

Wakacje z rodzicami...


No i skończyło się rumakowanie.
Końcówkę lata spędziliśmy na wspólnym urlopie. Prawdopodobnie będzie to jeden z ostatnich wspólnych wyjazdów wakacyjnych, bo mamy na stanie niemalże nastolatkę. A zwiedzanie obcych miast w jej wykonaniu wygląda jak na załączonym obrazku. Z komentarzem na Fejsie o mniej więcej takiej treści:
"Kiedy tata zobaczył katedrę, nastąpił straszny wykład na temat gotyku czy jak mu tam. Przez niego nie udało mi się dokończyć poziomu w grze".
Chyba że wybierzemy się na all inclusive z pięcioma basenami i innymi nastolatkami i będziemy planować urlopy wyłącznie pod dziecko, bo metody "jedna karuzela za jeden kościół" czy "lody za muzeum" przestały właśnie działać. 

Z drugiej strony, my jednak bardzo lubimy spędzać czas ze swoim dzieckiem. W jednej z miejscowości Ojciec Przelatka, alias Odyniec, udał się do parkomatu dopłacić za postój. Zostałyśmy z Przelatkiem na lokalnym ryneczku slow food, gdzie zauważyłyśmy kiełbasę z dzika.

- Zaraz, tu sprzedają kiełbasę z dzika... - zmartwiła się obłudnie Przelatek- a gdzie jest Tata?


wtorek, 1 września 2015

Postanowienia noworoczne

1. Zjadać tylko 5 posiłków dziennie, w tym śniadanie w domu.
2. Egzekwować postanowienia noworoczne Przelatka:
  • wychodzić z psem po lekcjach,
  • spędzać co najmniej pół godziny na dworze po lekcjach,
  • odrabiać CAŁĄ pracę domową przed 16.00,
  • sprzątać przed przyjściem matki z pracy.
3. Ograniczyć zajęcia dodatkowe Przelatka. Hmmm, angielski, harcerstwo, łucznictwo, break dance... a, co mi tam, wywalę wszystkie. Zwłaszcza że łucznictwo jest na Ursynowie, a na break dance trzeba przechodzić słabo oświetloną ulicę koło cmentarza :D
4. Nauczyć się grać na pianinie. No dobra, nauczyć się grać jeden utwór na pianinie. 45 taktów. Z podręcznika do 2 klasy PSM.  

Szkoła służy organizacji życia rodziców. Hough.