niedziela, 21 lutego 2016

Nie ma to jak rower

Rower to genialne ćwiczenie aerobowe, łączące przyjemne (zwłaszcza w śniegu z deszczem) z pożytecznym, to jest dojazdem do ukochanej pracy. Trudno jednak dojeżdżać do ukochanej pracy w weekendy, zwłaszcza te, w które pada śnieg z deszczem. A ja właśnie nauczyłam się kręcić hula-hop.

Bo to było tak.
Nabyłam śliczny czarno-biały model w GoSporcie. Przeceniony, bo miał zniszczone pudełko. Złożyłam, zrobiłam sobie fefnaście siniaków na stopach i kostkach i ucieszyłam bardzo sąsiadów, którzy słyszeli co wieczór co chwilę łuuuup, a potem kuuur....a. 
Potem przyszła Babcia. - Ale macie ładne coś! - ucieszyła się i wyjęła coś zza kanapy. Poprzesuwała krzesła i kręciła dobrą minutę, wspominając radośnie, że mają kilka takich w Klubie Emeryta. A potem powiedziała mi, co robię źle.

Jak nauczyłam się robić dobrze, to kręciłam przy fajnym filmie godzinkę. Teraz mam zakwasy. A hula hop też tego nie przeżył. Rozpadł się był, bo plastikowe bolce na łączeniach szlag trafił. Teraz trzyma się na klej cyjanoakrylowy typu kropelka i taśmę izolacyjną...

Ale wiecie co?
Od Srody Popielcowej schudłam 3 kg i chudnę dalej!

piątek, 19 lutego 2016

Wilanów - Jan III i Maria Kazimiera


Jakiś czas temu wybrałam się do pałacu w Wilanowie i do kościoła św. Anny. Jeszcze raz się tam wybiorę, w sobotę na światełka - mało czasu zostało!

Muzeum Pałac w Wilanowie ma genialną stronę internetową i świetną ofertę dla osób indywidualnych, rodziców, szkół - gry terenowe, warsztaty, lekcje muzealne. Muzeum żyje i ciekawe rzeczy tam się dzieją - nic dziwnego, muzeum najstarsze w Polsce, chociaż strona www... no, jest fajnie zrobiona, tylko że brakuje mi głębszego spojrzenia, szczególików, ciekawostek. One tam wszystkie gdzieś są, ale musiałabym po niej surfować godzinami, zamiast wczytać się w porządny, ciągły przewodnik. Kwestia czasów i obyczajów, zapewne...

Pałac Wilanowski uważany jest za perełkę baroku, i faktycznie, na polskie warunki z całą pewnością taką perełką jest. Jeszcze na dobrych zdjęciach... Nasz barok generalnie był dość skromny, taki troszku zaściankowy, i takie też na mnie Wilanów robi wrażenie, zwłaszcza w porównaniu do wcześniejszego Wersalu czy nieco późniejszego Peterhofu - ani budynek, ani ogrody nie powalają na kolana, chociaż są bardzo, bardzo przyjemne. Wcale się nie dziwię, że król Jan ze swoją miłością Marysieńką tak Wilanów lubili - do warszawskiego zamku niedaleko, okolica ładna, a posiadłość prawdziwie letniskowa. Za Jana to nawet skrzydeł jeszcze nie było, choć je planował, i nawet dzieci jego skrzydeł nie wybudowały, dopiero pani Szaniawska, mądra kobieta, machnęła sobie skrzydła w tym samym stylu architektonicznym, choć już wyszedł był z mody.

Nie wiem, czy wiecie, że ta Marysieńka to niezła agentka była, i z Janem to się zaręczyła jeszcze będąc mężatką (za Janem "Sobiepanem" Zamojskim), a potem dwa śluby z nim wzięła - jeden nieomal potajemny, po przyłapaniu przez królową młodej wdówki in flagranti z kochankiem tej samej nocy do pałacowej kaplicy sprowadzono księdza, dopiero miesiąc później ceremonię potwierdzono. Tako rzeczą plotki.
W 1621 roku sypnęła kasą, żeby opłacić wojska zaciężne, z którymi Jan wybierał się pod Chocim - wygrana utorowała mu drogę do polskiego tronu. Tak się z mężem kochali, że 13 razy zachodziła z nim w ciążę (swoją drogą, wówczas kobiety były mocarne - czwórkę dzieci urodziła Zamojskiemu, niestety, żadne nie żyło zbyt długo), ale dzieci wychowali tak sobie - kłótnia z matką o kasę uniemożliwiła najstarszemu Kubie ubieganie się o koronę. Po śmierci męża Marysieńka pomieszkiwała we Francji i w Rzymie, bliskie relacje (och, te plotki!) łączyły ją z Innocentym XII i Klemensem XI, a ten ostatni to nawet w pierwszy dzień swojego pontyfikatu zbierał dla niej poziomki w watykańskich ogrodach...

Pochowana została we Francji, ale że oficjalny pogrzeb Sobieskiego na Wawelu odbył się ponad 30 lat po jego śmierci... udało jej się spocząć przy mężu. Jak - mogą opowiedzieć warszawscy kapucyni.

środa, 17 lutego 2016

Wieś na Ursynowie - część II, właściwa

DDR na Ursynowie to pierwsze ścieżki, które powstawały w Warszawie, z charakterystycznej kostki Bauma i - jak każdy eksperyment - nie zawsze idealnie zaprojektowane. Meandrują jak ulica Meander, krzyżują się z chodnikiem zupełnie niepotrzebnie, kończą się na ścianie jak zaproszenie na peron 9 i 3/4. Jedna z nich zaprowadziła mnie na campus SGGW, a potem - tadam - wprost na siatkę ogrodzenia rektoratu uczelni. Za siatką - a właściwie kawałeczek dalej, za bramą - mieści się prawdziwa perełka, jaką jest pałac Czartoryskich-Niemcewicza-Krasińskich, XVIII-wieczny, neorenesansowy, otoczony dostosowanymi stylowo budynkami z lat pięćdziesiątych. Można tam spacerować i spacerować, ale mnie się spieszyło, więc pomknęłam dalej - jeszcze tam wrócę!
Za pałacem jest skarpa ursynowska, Natura 2000, rezerwat i tak dalej, i cudowny kawałek wsi z malutkimi domkami. Wybudowano je na sporych działkach w latach pięćdziesiątych dla pracowników Państwowej Centralnej Szkoły Państwowych Ośrodków Maszynowych i czegoś tam jeszcze. Działki mieli obowiązek uprawiać. Potem teren przejęła SGGW, w domkach mieszkali jej pracownicy i emeryci, a teraz się procesują - nic dziwnego, teren tu jest drogi jak jasna cholera, nie ma miejsca na gołębniki, drewutnie i retro sady.
Potem wystarczy minąć nieduże osiedle bloków wśród sosen, żeby trafić na brukowany odcinek Nowoursynowskiej. Brukowany jest różnie - kostką bauma, kostką granitową, ociosanym kamieniem i tradycyjnymi kocimi łbami. Na rowerze pokonać jest go ciężko, ale na końcu czeka nagroda - widok na Pałac Potockich, śliczny klasycystyczny budynek, należący kolejno do różnych możnych rodów Rzeczypospolitej, potem do Muzeum Narodowego, Kancelarii Prezydenta, Urzędu Rady Ministrów, aby w końcu mieścić Kolegium Europejskie. Latem czasami można wejść z przewodnikiem na teren ogrodu, w zimie wszystko widać przez sztachety ogrodzenia :)
Nowoursynowska łączy się z Rosoła, Rosoła przechodzi w Relaksową i - gdyby nie kilkanaście niedawno wybudowanych willi  - mielibyśmy z jednej strony bloki Kabatów, a z drugiej - orne pola... To jednak nie koniec ursynowskich bukolików.
Wystarczy bowiem skręcić w Aleję Kasztanową, żeby zobaczyć gospodarstwo sadownicze rodziny Karniewskich, w którym zachował się XIX-wieczny drewniany dworek, odnaleźć wotywny krzyż z 1864 roku - postawiony w podziękowaniu za uniknięcie zsyłki Karniewskiego na Sybir i uwolnienie z Cytadeli. Potocki, właściciel majątku, u którego Karniewski dzierżawił teren, chciał dozbroić powstańców. Akcja się nie powiodła, ochrana zablokowała przesyłkę, a Kaniewski wziął winę na siebie, żeby chronić możnowładcę. W dzień przed transportem ożenił się w więzieniu z Cecylią, która chciała mu towarzyszyć w zesłaniu... a w ostatniej chwili Potockiemu udało się wykupić dzielnego dzierżawcę - w podziękowaniu darował mu ziemię na własność.


Przyrodę ursynowską zostawię sobie na prawdziwą wiosnę :)

poniedziałek, 15 lutego 2016

Wieś na Ursynowie - część I


- Jak wy możecie żyć w tym betonie i spalinach? - pytała młoda trollica na moim ulubionym forum.
Niby trolli się nie karmi, ale warszawianki się oburzyły. Nawet takie archetypowe słoiczki się oburzyły. Że moja kochana (brakuje mi polskiego odpowiednika родная) Białołęka to wiocha, nikomu tłumaczyć nie trzeba. Wybrałam się więc na legendarne blokowisko, betonowy Ursynów, ogólnonarodową kwintesencję absurdów lat 80-tych (adres właściwy Alternatywy 4 to Grzegorzewska 3).

Dziś chyba nie wypada mówić o Ursynowie Północnym źle - wszak autorem koncepcji jest Marek Budzyński, szanowany profesor Politechniki Warszawskiej i architekt tak znakomitych obiektów, jak Sąd Najwyższy czy Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego. Dość brutalne w stylu (zielonkawy beton i szkło), ocieplone ogrodami na dachach i pnączami, znakomicie oddają przekonanie profesora, że "nie trzeba dbać o estetykę, ale o warunki życia człowieka, tworząc biosferę, łączącą przyrodę z miastem - reszta się jakoś ułoży". To jak miało być z Ursynowem?

Ech, miało być tak pięknie...
Osiedle miało powstawać dla mieszkańców i przy ich udziale. Bloki i bloczki o różnej wysokości skupione wzdłuż głównej osi linii metra, z trzema głównymi arteriami dojazdowymi i małymi koncentrycznymi uliczkami-pasażykami. Między blokami ukryte niewysokie, rozczłonkowane i otwarte na otoczenie szkoły, przedszkola, dom kultury, wzdłuż arterii - pasaże usługowe. Szkoły rano miały uczyć, a po południu - zapewniać opiekę i zajęcia dla całej rodziny. Rodzice po pracy mieli wpaść na stołówkę, zjeść z dzieciakami obiad i zająć się wspólnemu hobby na terenie szkoły - dlatego stołówki i pawilony miały wyjścia bezpośrednio na ulicę, dlatego zaprojektowano fontanny i ogródki.

Wyszło jak zwykle.
Połowy szkół nie zbudowano, więc w istniejących lekcje były na dwie zmiany. Ludzie się gubili (zresztą, do dziś się gubią) w dojazdówkach, pozbawionych nazw. Łatwiej było znaleźć blok po numerze budowlanym, niż po adresie. Pasaże pozostały tylko na projekcie, po każdą pierdółkę trzeba było jeździć do Śródmieścia. Metra nie było, a na wspaniałą zieleń brakło pieniędzy.
Właściwie dopiero dziś Ursynów zaczyna przypominać założenia projektanta - drzewa wyrosły (prawie) same, dzieciaków trochę mniej, kolejka podziemna działa...

Niegdyś betonowo-spalinowa pustynia jest dziś całkiem pożądanym adresem :) A podziwiać ją można z Kopy Cwila, powstałej z odpadków budowlanych i ziemi z wykopów. Na Kopie Cwila była niegdyś kaskadowa fontanna, a nawet... narciarski wyciąg orczykowy. Tyle, że po jego uruchomieniu zimy przestały być śnieżne, a mieszkańcy - cytując "encyklopedię Ursynowa" - w czynie społecznym rozebrali oświetlenie, słupy i liny... Dziś to idealne miejsce do ćwiczenia interwałów biegowych czy rowerowych, a i na sankach w tym roku przez tydzień można było pojeździć. Ja na Ursynowie rozpoczęłam nowy sezon rowerowy, więc nie dałam rady wjechać na szczyt po zimowym lenistwie...

Nie można zapomnieć o kościele - rówieśniku osiedla, tego samego autora zresztą. Miał inaczej wyglądać - miał być biały, z folkowymi mozaikami kwiatów, ale surowa czerwona cegła też jest ładna. Z zewnątrz przysadzisty, w środku jednocześnie pełny przestrzeni i przytulny. Słupy, które miały oddzielać nawy boczne zostały przycięte, i cała konstrukcja opiera się na ścianach. Ciepły, pełny miłości, pozbawiony wyniosłości i bardzo chwalony, jako udany przykład współczesnej architektury sakralnej.

A gdzie tytułowa wieś?
W następnym odcinku.
 

niedziela, 14 lutego 2016

Walentynkowy spacer

Czy wiecie, że siedziba Caritas diecezji warszawskiej, aka pałac Kazanowskich, kryje niesamowitą historię?
Niejaka Elżbieta Słuszkówna, primo voto Kazanowska, bogata wdówka, wychodzi za mąż za Radziejowskiego. Mąż okazuje się okrutnikiem i zazdrośnikiem, więc Elżbieta, zamiast cierpieć za występki niepopełnione, postanawia męża zdradzić. Nie wybrała jednak byle kogo, tylko samego króla.  Po wszystkim ucieka do klasztoru, wymienia zamki w drzwiach posiadłości przy pomocy brata, a kiedy mąż chce siłą się do domu dostać (z wykorzystaniem zbrojnych), król się wkurza i oskarża go o obrazę majestatu. To mi się podoba :)
Pod kościołem Karmelitów czytałam sobie listy króla Jasia do Marysieńki - wiecie, że oni się zaręczyli w tym kościele, kiedy Marysieńka była jeszcze mężatką? A na pogrzeb męża - Jana "Sobiepana" Zamojskiego jej nie wpuszczono, wyzywając od "pań Sobieskich"? 

Nie wiem, czy te akurat historie weszły do spaceru śladami warszawskich romansów, który dziś (i co jakiś czas) organizuje portal Warszawy historie ukryte. Na spacer pójść z nimi nie mogłam, ale z ogromną przyjemnością zajmowałam się rozwikłaniem zagadek z zajawki, i wiem już, że dynastie mogą ginąć z powodu zazdrości (a także złego prowadzenia się), że można być nieboszczykiem na własnym ślubie - i mimo to się ożenić, że miłość może trwać aż po grób, albo nawet dalej, że w brzyduli mógł się zakochać dyplomata, który mógł mieć każdą, i że tenże dyplomata wprost sugerował pewnej pani, żeby służyła swej ojczyźnie ciałem (z własnym szefem). Udało mi się także dowiedzieć, co sądził Kiliński o Sztuce kochania, choć książka powstała wiele lat po jego śmierci, i ilu Marysia miała krasnoludków.

O czasy, o obyczaje - gderamy dziś o upadku instytucji małżeństwa. Gderacze powinni wybrać się na taki spacer, albo wczytać się w dzieje polskiej (i szerzej, europejskiej) arystokracji, zwłaszcza w XVII i XVIII stuleciu. Jedno wam powiem - działo się!

sobota, 13 lutego 2016

Wielki Post

Wielki Post to nie tylko znakomita okazja do wyciągnięcia roweru. To też znakomita okazja do poszczenia, nawet jeśli ktoś nie jest zbyt religijny. W końcu wiosna za pasem, a przez zimę wielu z nas parę kilogramów przybyło.
Mnie przybyło. Przekroczyłam swój limit psychologiczny i zdecydowałam, że czas coś z tym zrobić. Dawniej kupowałam sobie nowe ciuchy po prostu, teraz na nowe ciuchy mnie nie stać - a do tych, co kupiłam je kiedyś, jestem też bardzo przywiązana. 
Poraziła mnie prosta kalkulacja - ledwie 100 zbędnych kcal dziennie, czyli około łyżki oleju, może sprawić, że w ciągu roku przytyję 5 kg! Jak tak, to im bardziej ograniczę pobieranie, a podkręcę spalanie, tym będę chudsza, prawda?
Załadowałam sobie to telefonu odchudzającą apkę, kupiłam hulahop z wypustkami, i ciachnęłam po wszystkich posiłkach. Już dawno temu zrezygnowałam z pysznych drożdżówek na rzeczy razowca z chudą szynką, a kluseczki śląskie zamieniłam na sałatkę z fetą, guzik to dało. Może dlatego, że nie żałowałam sobie czekolady... Skoro nie dało się poprawić jakości posiłków, to postawiłam na ilość.
Po tygodniu byłam chudsza. O kilogram. A do tego wściekła, zmęczona, ciągłe głodna, mroczki mi przed oczami latały i zajad się zrobił przy ustach. Aha, i nie umiem kręcić hulahopa.

Zasnęłam, żeby nie myśleć o jedzeniu, i śniła mi się jajecznica na boczku.
I wiecie co?
Wstałam rano. Zrobiłam sobie jajecznicę na boczku. Wycisnęłam sok pomarańczowy. Odpaliłam neta.
"Jeśli odczuwam głód, to popełniam błąd. Nie da się zdrowo schudnąć więcej, niż kilogram w tydzień, a żeby to zrobić, wystarczy stworzyć 1000 kcal niedoboru dziennie". Tysiąc. Nie dwa tysiące. 

Około tysiąca spalam na swoim rowerku - dzień w dzień. I teraz będę zjadać półtora tysiąca. Wiecie, ile to jest żarcia? Jaka to jest masa żarcia, te półtora tysiąca? W tym się mieści jajecznica na boczku, i koktajl bananowy, i herbatnik z żurawiną, i pomidorowa, i kotlecik z marchewką, i galaretka z malinami, i kawałek sernika. Furda dieta, Najlepszej na Świecie Teściowej się nie odmawia.
Wiecie, że codziennie mogę sobie zjeść taką masę żarcia? 

Człowiek się uczy na błędach. Ale ta tygodniowa głodówka nie była błędem. Tygodniowa głodówka pozwoliła mi docenić, na ile pyszności mogę sobie zupełnie bezkarnie pozwolić. 

Kręcić hulahopa nadal nie umiem. Powinnam mieć siniaki na brzuchu, podobno początkujący mają. Mam na biodrach i kostkach i stopach, tam, gdzie najczęściej spada....

Proszę trzymać kciuki. Mam do zrzucenia 5 kg (wersja minimum, do Wielkanocy) i jeszcze 5 (niedościgniony ideał sprzed 8 lat, do majówki).

piątek, 12 lutego 2016

Sezon rowerowy rozpoczęty!

Sezon rowerowy uważam za rozpoczęty!

Zaczął się Wielki Post - doskonały czas, żeby zrzucić zbędny tłuszczyk, nagromadzony na zimę. W ubiegłą sobotę obejrzałam sobie nowiuteńki szlak rowerowy biegnący tarchomińskim wałem aż do ul. Zarzecze - kończy się przy mostku technologicznym nad kanałem Żerańskim, który ma się zmienić w kładkę dla kolarzy jeszcze w tym roku. W niedzielę jeździłam po Ursynowie, a od poniedziałku pomykam do pracy. Wystarczyło, że raz wskoczyłam na swoje dwa kółka, a już nie wyobrażam sobie powrotu do zbiorkomu - jak ja mogłam jeździć autobusem??? Dlaczego ja w ogóle jeździłam autobusem przez całe dwa miesiące??? Że niby dzików po ciemku się boję? To ten dziki kawałeczek wzdłuż Jagiellońskiej zamiast nad Wisłą wystarczy pokonać Jagiellońską właśnie - a w ostateczności zapakować jednoślad na tramwaj, drugi wagon jest zwykle pustawy nawet w godzinach szczytu.
Rowerowe endorfiny uzależniają. I jak z każdym uzależnieniem - wystarczy raz się przejechać, żeby wpaść w cug.

From sppacer

środa, 10 lutego 2016

Bernardyńska perełka

Po powrocie do Warszawy przez krótki czas pracowałam w pobliżu mostu Siekierkowskiego. Wysiadałam grzecznie przy Witosa i do głowy mi nie przyszło nigdy zrobić te parę kroków dalej i zobaczyć, co tam jest.
A jest.
Oj jest.
Zwykle, co prawda, zamknięty, ale otwierają go dla wycieczek albo z okazji ślubów - śliczny, barokowy kościół bernardynów pod wezwaniem św. Antoniego z Padwy. Projektował go Tylman z Gameren dla marszałka wielkiego koronnego Lubomirskiego, który w Czerniakowie miał swoją letnią rezydencję - blisko króla w Wilanowie, niedaleko Warszawy. Fundator postanowił zadbać o rangę świątyni i przywiózł z Rzymu relikwie św. Bonifacego męczennika, złożone w krypcie pod ołtarzem - odpust w oktawie po 14 maja ściągał prawdziwe tłumy, a wierni mogli oglądać przez kratę szkielet świętego, przyodziany w purpurowy płaszcz.
Do jeszcze niższych krypt ich nie wpuszczano, zresztą, nie były widoczne z poziomu świątyni - żeby się do nich dostać, trzeba było przejść przez klasztor. Tam po śmierci spoczął marszałek.

Ale to nie krypty są najciekawsze w tym kościele. To prawdziwie barokowa perełka, trochę tylko (malowidła) zniszczona w czasie wojny, a całe wyposażenie prócz organów ma XVII-wieczne. Cudowne stiuki, urzekające girlandy gipsowych kwiatów i owoców, freski ze scenami z żywota św. Antoniego, interesująca boazeria, fenomenalna podłoga, idealny przykład na to, że "barok to sztuka iluzji". Ołtarz na środku prezbiterium też jest rozwiązaniem rzadkim w Warszawie, warto więc kościół zwiedzić nie w porze sprawowania Eucharystii, kiedy nie bardzo wypada zaglądać do stalli, tylko właśnie na specjalnej wycieczce.

A dalej nowy kościół, i bloki, i bloki, i bloki... no kto by pomyślał, że miedzy Siekierkami i Wilanowem jest jakaś stara cywilizacja...