Mniej-więcej tyle ma Warszawa od jednego końca do drugiego. No, może trochę więcej, ale 25 km przejechałam dzisiaj na rowerze. W jedną stronę.
Byłam zachwycona. Nie tyle wiatrem we włosach i przyjemnym zmęczeniem. Po raz pierwszy dostrzegłam uroki Równiny Warszawskiej - nie walorów krajoznawczych, tylko ukształtowania terenu. Po Warszawie jedzie się p_ł_a_s_k_o, nadzwyczaj wygodnie, nie ma stromych podjazdów, górek i wzniesień, jest po prostu równo :)
No i przez te 25 kilometrów miałam... drogę dla rowerów praktycznie non-stop, za wyjątkiem ścisłego centrum - a podejrzewam, że gdybym dobrze poszukała, to i w ścisłym centrum znalazła wytyczone ddr. Na razie, korzystając z późnej dość pory, łamałam przepisy, jadąc po szerokich chodnikach - nie czuję się jeszcze na tyle pewnie, żeby jechać poboczem Alei czy Marszałkowskiej, a taką sobie trasę wybrałam.
A most Curie-Skłodowskiej wielbię miłością wielką i czystą. Tylko przydałyby się drogowskazy na ścieżkach, bo można się ciut zagubić.
A stacje Veturilo są na każdym rogu.
Wymyśliłam sobie, że będę Veturilo wracać z pracy. Mam w pracy prysznic, więc i do niej mogłabym dojechać, ale chyba nie będzie mi się rano chciało. A po południu... po południu będę szaleć.
Warszawa miastem przyjaznym dla rowerów.
Hoho, tak, tak.
Tego jeszcze nie grali.
Cud, miód, malyna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.