Jestem lingwistką z wykształcenia
i zamiłowania. Język i zabawy słowne fascynowały mnie od zawsze, uwielbiałam
łamańce, nieprzetłumaczalne żarty oparte na homonimach, interesuje mnie
zagadnienie myślenia (nie)językowego, problemy translatoryki i wielojęzyczności,
różnice między polami semantycznymi słów w różnych językach. Uwielbiam
porównywać przekłady literackie, potrafię kupić jakąś książkę tylko dlatego, że
nie mam jej jeszcze w tym tłumaczeniu.
Pamiętam, jak zachwycona byłam,
jako wczesna nastolatka, na… przysiędze wojskowej. Któryś z krewniaków odbywał
służbę zasadniczą w mojej okolicy, ciotka (czyli moja mama) została zaproszona
na uroczystość. Dzień był wietrzny, trybunki na boisku(?) w jednostce
niewielkie, nie widziałam chłopaków w wyglancowanych mundurach, ale nie
interesowało mnie to. Słuchałam. Słuchałam z dziką radością melodii polszczyzny
z różnych zakątków kraju, odgadywałam, co znaczy „nadusić”, „na pole”, „nudelkula”,
zachwycałam się końcówkami i odmianą. Przy okazji dowiedziałam się, że nie
wszyscy używają strugaczki do ostrzenia ołówków. Ha, niektórzy nawet nie
wiedzą, co to jest, tylko trzymają w piórnikach temperówki.
Podobną radochę miałam w porannym
autobusie numer, bodajże, 138, którym w czasach studenckich dojeżdżałam do
chałturki. Chałturka była na praskim zadupiu, jeździło się do niej obok czynnej
jeszcze wtedy fabryki wódek Koneser, razem z pracownikami tejże. Cóż to była za
uczta dla ucha! Leguralnie mówiło się o dintojrach, flocie lub jej braku, o
gajerkach z faszonem, i nigdy nie wsiadało się na Dworcu Wileńskim ani nie
jechało przez most Poniatowskiego – wyłącznie na Wileniaku przez
Poniatowszczak. Jakże żałuję, że nie miałam wtedy dyktafonu…
Dziś też zresztą mogłabym z niego
skorzystać, też w autobusie – tym razem jadącym wzdłuż Czerniakowskiej. Wzrusza
mnie babcia, która kupuje wnukom „bułkie z malynami”. W wakacje, kiedy będę miała wolne wieczory, powłóczę się po grochowskich i powiślańskich podwórkach, nasłucham się na zapas.
Znam osobiście jedną babcię z
Czerniakowa (paradoksalnie, poznałam ją w Moskwie). Wproszę się kiedyś do niej
na kawę, i tym razem na pewno zabiorę dyktafon!
Stolic jest dużo. Stolyca jest jedna.
Jako lingwistka powinnaś zatem wiedzieć , że kontekst kulturowy słowa jest istotny. A kontekst kulturowy "stolycy" jest teraz niestety taki, że mieści w sobie element pogardy. Pogardy także dla tych, dla których "stolyca" jest językiem pierwszym.
OdpowiedzUsuńI szkoda nim szpecić taki fajny blog.
Ale jeśli ktoś pogardza inną osobą, tylko dlatego, że jest z Warszawy (czy skądkolwiek) to chyba problem jest z nim, a nie z warszawiakami, mówiącymi gwarą lub nie.
OdpowiedzUsuńО да! Вербальное и невербальное мышление! Я – дважды гуманитарий, а муж у меня – композитор. Полагаю, Вы тоже сочтёте естественным, что это была наша первая серьёзная ссора после свадьбы. То есть сначала интеллектуальная дискуссия, потом спор, потом скандал, дошло и до рукоприкладства – руки приложила я, швырнув в мужа кухонный стол (теперь я, конечно, на такие подвиги не способна, ленива стала). И тут же доказала превосходство вербального мышления, убедив мужа, что это опрокинул стол. Гм… вслед за этим, кажется, победило невербальное мышление, ибо, заглянув на кухню и увидев, как муж старательно размазывает по полу кофе вперемешку с сахаром, я его прогнала и убрала сама.
OdpowiedzUsuńА на другой день спросила, почему у Моцарта нет конфликта? Мне тогда казалось, что в музыке обязательно должен быть конфликт, вот у Бетховена есть, у Чайковского есть – как же без конфликта. Муж задумался и пробормотал, что, ежели упереться, то контраст лейтмотива и побочной темы… а потом махнул рукой и сказал, что, когда он слушает Моцарта, то чувствует, что это структура, которая важнее его жизни. У меня сжалось горло, и я заплакала.
Больше мы не спорили о вербальности и невербальности мышления. Впрочем, родилась дочь, и открылось новое поле для дискуссий. :-)
Мне очень жаль, что Вас нет в Москве. То есть я не изверг и не потребую вернуть Вас в Россию ради того, чтобы читать столь любимый мною блог… нет, про Варшаву мне тоже интересно, но про Москву было интереснее. Шовинистка я, наверное :-(
Будьте здоровы и счастливы. И все Ваши близкие, Ваши любимые пусть будут здоровы, счастливы и довольны жизнью.
Ursa
PS Ага, желаю Вам много-много денег! И ещё чуть-чуть – на всякие милые пустяки и мелкие безумства.
Бесценная Ursa, у меня, читая Вас, тоже сжалось горло, и я заплакала... Спасибо Вам. И мне тоже интереснее было про Москву, ее я открывала и сопереживала с автором, на страницах блога, а часто топая рядом. И мне тоже жаль, что нас в ней уже нет. Давайте улыбаться. Слезам Она и так не верит :-)
UsuńФонтанка
Спасибо Вам, Ursa, огромное!
Usuń