"Kiedy Ruscy wchodzili do Rembertowa, mieli karabiny na sznurkach i buty łatane gazetą, i śmierdzące onuce. Żołnierz niemiecki miał porządny skórzany pasek i karmił nas tuszonką. A Ruscy pili wódkę z gwinta i smażyli bliny, które kładli na gazetę, zamiast na talerz. Bałam się Ruskich" - opowiadała mi z niejaką wyższością pani, u której wynajmowałam pokój na pierwszym roku studiów. Pani generalnie była dość dziwaczna, i niezależnie od autentyczności jej świadectwa, Rembertów nieodwołalnie związał się u mnie ze smutnym pokoikiem na Żoliborzu, w którym czułam się potwornie samotna. Nigdy by mi też nie przyszło do głowy włączyć go w swoje plany wycieczkowe, choć inne odległe warszawskie dzielnice jak najbardziej się w nich znajdują.
A szkoda.
Trzeba będzie te plany zweryfikować.
Bo wysłana na AON zauważyłam wiele arcyciekawych budynków i miejsc. Fajnie będzie pobrodzić po pozostałościach koszar, fabryki amunicji i po terenie najpoważniejszej uczelni wojskowej w PL. Doczytać, bo w necie informacje są bardzo pobieżne. Właściwie oprócz stwierdzenia, że teren rozwinął się po wybudowaniu kolei i utworzeniu poligonu w roku pańskim 1888, plus kilka wydarzeń z II wojny - niewiele udało mi się znaleźć.
Tylko te karabiny na sznurkach...
Podobnie wyrażał się mój dziadek o tych 2 armiach, więc starsza pani pewnie ma sporo racji.
OdpowiedzUsuńLila
Moja Babcia, która przeżyła wojnę na Zamojszczyźnie (wysiedlana i przesiedlana wielokrotnie) mówiła DOKŁADNIE to samo, brzmiało zupełnie jak jej cytat.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Dorota
polecam stronę:
OdpowiedzUsuńhttp://www.dawnyrembertow.pl/