Jak każdy szanujący się słoik, mieszkam tam, gdzie mieszkania są najtańsze, a cywilizacji nie ma żadnej lub prawie żadnej. I dojazd do centrum ch...rzanowy.
No dobra, mieszkałam. Odkąd zbudowano nowy most, dojazd poprawił się znacznie, no i moja część Białołęki jest najbardziej cywilizowana w całej dzielnicy, bo mam w niej nie tylko szkołę pod nosem (i budują mi drugą), ale nawet przychodnię i całe mnóstwo banków i sklepów i w ogóle. A teraz jeszcze mają tramwaj doprowadzić. I podobno centrum handlowe z kinem wybudować.
A przed wojną to tu wiocha była. A raczej dużo wioch, które w 1952 roku przyłączono do Warszawy. Potem, na początku lat 70, przyłączono kolejne dużo wioch, potem powstała gmina, potem gminy zlikwidowano, a ostał się twór niezmiernie różnorodny, zwany dzielnicą Białołęka.
Z grubsza można ją podzielić na obszar od Wisły do Modlińskiej - blokowiska Tarchomina, Nowodworów i różnych Kęp aż do północnej granicy stolycy z Jabłonną, od Modlińskiej do Kanałku - arcyciekawe stare podwarszawskie osiedla indywidualnej zabudowy, i jakiś straszny misz-masz od Kanałku do trasy Toruńskiej - bloki w szczerym polu, budowane bez planu zagospodarowania przestrzennego, bez dróg, szkół, przedszkoli, sklepów, dzika deweloperka.
Ale tego wszystkiego jeszcze przeciętny słoik, co to się właśnie sprowadził na, powiedzmy, zatłoczony, ale zdatny do życia Tarchomin, nie wie. Przeciętny słoik, który wyjątkowo nie wyjechał na święta do rodziny, wybrał się na wał wiślany na spacer.
Najlepsze wejście na wał znajduje się przy kościele św. Jakuba - tadam, mamy pierwszy zabytek: wspomniany gotycki kościółek. Skąd gotyk wsród gierkowskich osiedli? Eee tam, słoika to na razie nie interesuje, wiosna jest, idziemy nad Wisłę. Żeby do niej dojść, trzeba minąć zagrodę z kurami (to nie wiedzieliście, że mamy kury w Warszawie?) i kolejną grupę zabytków, dość dobrze ukrytą i raczej niedostępną zwykłym śmiertelnikom. I wdrapać się na wał, albo wjechać na rowerze.
W Wielkanoc po wale spacerują liczne wycieczki z wózkami, psami i nielactwem, więc specjalnie na tym rowerze rozpędzić się nie można (ścieżki rowerowe są liczne, ale w mniej przyjemnych miejscach). Ale to dobrze, bo można podziwiać śliczny, przejrzysty jeszcze wiosennie las łęgowy, składający się głównie z olch i jesionów (olchy to takie małe, brzozowate, jesiony to te wysokie) i wierzb (wczesną wiosną można ją poznać po kotkach). Za lasem prześwituje o tej porze roku królowa rzek polskich, i wiatr wyjątkowo nie niesie ani zapachu kolektora z drugiej strony, ani przepompowni z Nowodworów, a i Polfa już nie wyziewa kiszonką. Po królowej pływają kaczki, a jeśli ktoś przyjdzie wcześnie rano, kiedy nie ma nad nią dzikich słoiczych tłumów, a jeszcze lepiej - przyjdzie w towarzystwie ornitologa - to można zobaczyć całą masę innych ptaszków, od mew poczynając na bieliku kończąc.
Ale o tym wszystkim - o bielikach, olchach, kościołach, pałacu Mostowskich (mamy tu własny, a co!) i całej reszcie - będę pisała w miarę odkrywania tego przez Przelatka.
Nowy blog widzę się rozkręca :) Pozdrowienia z Wrocławia, nieco z bliżej centrum niż u Was, czekam na kolejne wpisy!
OdpowiedzUsuńMiły Słoiku, na spacery nad królową chadzaliśmy regularnie, tyle, że po drugiej jej stronie. Kolektor (obrzydliwy bez dwóch zdań) dawał gwarancję, że chłopaki bedą ornitologicznie usatysfakcjonowane. Jednak pod Twoją nieobecność (chyba w 2012) kolektor został zamknięty, czy raczej wtłoczony w rurę pod królową i tym sposobem jego zawartość trafia do oczyszczalni po Waszej stronie. Dlatego wiatr niesie teraz inne zapachy. Filmik na ten temat wrzuciło do internetu miasto chwaląc się inwestycjami mniej widocznymi, acz cennymi dla mieszkańców. Można go zobaczyć tu: http://www.youtube.com/watch?v=ohiEo61GLLg Pozdrawiamy.
OdpowiedzUsuń