środa, 7 października 2015

Zupełnie, ale to zupełnie nie o Warszawie :)

Wraca człowiek z pracy złachany.
Zły i złachany. Ostatnia kasa poszła na tygodniówkę dla dziecka, wypłata jutro, w robocie zepsuł się ekspres do kawy, waga wciąż pokazuje o wiele za dużo, więc nawet czekolady sobie człowiek nie kupi.
Podgląda człowiek konto dzieciaka, i widzi człowiek, że dzieciak wrzucał filmiki na YT, zamiast lekcje odrabiać. Ma człowiek wizję wieczoru spędzonego nad mnożeniem sposobem pisemnym (nie po to ludzkość wymyśliła kalkulatory i wbudowała je w komórki, żebym musiała mnożyć sposobem pisemnym!), bo dzieciak wymaga asysty. Asysta ma sprawdzać tok dzieciakowego myślenia, ergo przemnożyć to wszystko samodzielnie, ugrhhh.
Jedzie człowiek do tego domu i się nakręca po drodze. Że góra naczyń w zlewie czeka. Że lodówka pusta. Że dzieciak nieznośny, kłóci się z kumplami. I wk..., znaczy ten,  ciśnienie mu rośnie.


Jakby ten człowiek filmik do końca był obejrzał...
Za takie żarcie jestem gotowa codziennie pilnować matematycznych słupków!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.