wtorek, 1 lipca 2014

Więc chodź, pomaluj mój świat...

W dawnych, dawnych czasach, będąc młodą mężatką, zapragnęłam pomalować swój świat. 
Ja mam to do siebie, że swoje pomysły realizuję natychmiast. 
Było piątkowe popołudnie. Mąż (i samochód) miał się pojawić przed wieczorem.
Godzina była młoda, popołudnie ledwie, stwierdziłam, żem silna i sprawna, więc po pracy zzułam szpilki i pognałam do marketu po farby i wałki.
Wróciłam, męża nie było jeszcze, godzina była młoda, co tam, myślę sobie, poodsuwam szafy, przygotuję mu miejsce.
Książek mieliśmy wtedy zaledwie trzy regały, uporałam się z nimi szybko. Mąż zadzwonił, że coś go zatrzymuje, będzie później.
Ale godzina nadal młoda, a gołe ściany kuszą. Co tam, myślę sobie, umyję je szybciutko, potem zostanie tylko malowanie.
Ściany umyłam, kiedy kończyłam myć ostatnią, pierwsza wyschła, złapałam więc wałek i machnęłam pierwszą warstwę.
Mąż, skonany, wrócił z pracy, chyłkiem przemknął do kuchni poszukać jakiejś strawy - ja z zapałem malowałam dalej, w takich momentach lepiej mi pod rękę nie podchodzić. Strawę znalazł, chyba się obsłużył, i padł na łóżko.
Godzina była nadal młoda - dochodziła trzecia - kiedy stwierdziłam, że warto też odświeżyć sufit, co też uczyniłam.
Kiedy skończyłam z sufitem, rozdarły się słowiki za oknem, co było wiernym znakiem tego, że pierwsza warstwa wyschła i można kłaść drugą.
Koło dziewiątej dosunęłam ostastni regał do ściany. Poustawiałam książki. Wzięłam szybki prysznic i przytuliłam się do ślubnego.

Koło dziesiątej trzydzieści obudził mnie aksamitny głos, donoszący się z pokoju:
- Skarbie, a dlaczego tutaj zajechałaś kolorem na sufit???

Od tamtej pory autsorsujemy malowanie mieszkania. 
Co prawda, nadal trzeba wyjmować książki i odsuwać regały. Przelatek na obozie, fachowiec umówiony, będę miała pracowite wakacje...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.