Czasami zdarza mi się zaspać - jak każdemu, zapewne. Czasami muszę być w pracy o bardzo konkretnej porze, a czasami bardzo elegancko ubrana i nie mam czasu się przebrać. Czasami leje jak z cebra. Wtedy do pracy jadę autobusem.
Po robocie biorę veturilo (mam niedaleko trzy czy cztery stacje) i jadę się szwendać. Zostawiam na stacji, włóczę się pieszo, podjeżdżam tramwajem, znów wypożyczam rower, jadę do domu. Ostatnio po szwendaniu znalazłam się przy rondzie Czterdziestolatka.
Stacja pod Mariottem - pusta.
Stacja na rogu Marszałkowskiej - pusta.
Stacja pod domami Centrum - pusta.
Stacja przy Królewskiej - pusta.
Stacja na pl. Bankowym - pusta!
Mijałam pieszo osiedle Za Żelazną Bramą i konsultowałam się telefonicznie z prywatnym Historykiem na temat objętości wywożonych gruzów i obszaru getta, skarżąc się jednocześnie na brak jednośladów. Historyk zasugerował, cobym wsiadła do metra.
- A w życiu! - oburzyłam się. - Tam jest za dużo ludzi, duszno i w ogóle beznadziejnie! I nic nie widać! Ja chcę rower!
Na szczęście pod Grubą Kaśką też była stacja, trochę schowana, więc było nawet z czego wybrać. NB całkiem niedawno przekonywałam Historyka, że metro to taki doskonały, szybki środek transportu, i czego on w ogóle chce od ZTM w godzinach szczytu, zwłaszcza w wakacje, kiedy jest puściutko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.