Jeden mój znajomy słoik przyjechał do miasta stołecznego na egzaminy wstępne. Wysiadł na Centralnej i zaczął szukać przystanku 175 w kierunku Uniwersytetu. Stał już na właściwej stronie Alej, ale żeby się upewnić, zapytał taksówkarza z pobliskiego postoju, gdzie jest hotel Marriott. Taksówkarz spojrzał na niego jak na wariata, a potem odrzekł: "Spójrz pan w górę!".
To jest w ogóle niezła rada, jeśli się jest w Warszawie. Zwłaszcza jeśli człowiek przejdzie Alejami kawałek do przodu i trafi na most, a z mostu na Powiśle. Na górze (albo z góry, z mostu) można zobaczyć dużo ciekawych rzeczy.
W pobliżu samego mostu na przykład kręcono "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz". Okolica idealnie nadaje się do szalonych pościgów i mrocznych scenerii dla szemranych towarzystw, choć ostatnio zrobiła się dość hipsterska. Na Powiślu ponad sto lat temu mieszkali głównie kurwy i złodzieje, jeszcze rybacy, piaskarze, bednarze, biedota robotnicza. Od cholery i trochę było fabryk, fabryczek, śmierdzieli i trucicieli. Przed samą wojną do nowopowstałych spółdzielczych kamienic wprowadziły się "panie w kapeluszach". Do tej pory można podziwiać działające mahoniowe windy z kryształowymi lustrami i ławeczkami obitymi skórą, o ile uda nam się przebić przez ciecia i domofony po jednej czy po drugiej stronie wiaduktu mostowego (Al. 3 Maja 2 i 5) Tą przy dwójce wybudował niejaki Oczykowski, na kamienicy jest cała góra tablic pamiątkowych, mieszkał tam m.in. prof. Religa. Obok, na moście, jest tablica Tchorka, tam gdzie zamordowano wywleczonych z domu powstańców.
Na początku wieku powstały nowe ulice - św. Salezego, Smulikowskiego czy Jaracza, ciekawie zabudowane, przypominające miłe, kamienne pustynie. Nie przeszkadzało to mieszkańcom, bo przecież obok była Wisła i zieleń, gdzie nadal urzędowała biedota, np. pani "Zielony Łepek", mieszkająca w "ponurym drewnianym szałasie" i uprawiająca ogródek przy Dobrej. Na Smulikowskiego swój dom spotkań mieli (i nadal mają) nauczyciele, mieści się tu też dawna polska centrala szwedzkiej firmy Alfa Laval, produkującej wirówki do mleka. Wirówki były bardzo dobre, a nie bardzo drogie, serwisowano je w tym samym budynku, w którym mieściło się niezwykle eleganckie biuro. Żelbeton i romantyczne wieżyczki zaskakująco udanie ze sobą się komponowały. W czasie wojny zrobiono tam szpital polowy.
Ślicznym przykładem modernizmu jest kamienica Podkomorzego pod numerem 11, delikatnie wklęsła, autorstwa Lisickiego i Krausa.
O ile Smulikowskiego kiedyś brodziłam, to absolutnym zaskoczeniem był dla mnie XIX-wieczny budynek z czerwonej cegły na św. Salezego. Okazuje się, że zaprojektował go sam Marconi dla przytułku zorganizowanego przez s. Annę Kobylińską, szarytkę. S. Anna odwaliła kawał doskonałej roboty, zaczynając od mieszkania wynajętego dla sześciu żebraczek, a na olbrzymim domu, który przetrwał wojnę, kończąc. Opiekowała się nie tylko niedołężnymi i starcami, ale prowadziła też ochronkę dla czterdziestki dzieciaków, których matki musiały pracować, i dzieciaki te.... uczyła gry na pianinie!
Innym lokalnym dobrodziejem był doktor Józef Polak, lekarz, który miał fioła na punkcie higieny. Założył Polskie Towarzystwo Higieniczne, nieustająco tłumaczył, że trzeba się myć, a sławojki wapnem zasypywać, a wiedząc, że właściwe nawyki zdobywa się w latach najwcześniejszych, podjął olbrzymi wysiłek wybudowania w Warszawie dwóch publicznych szkół. Jedna z nich powstała przy ul. Drewnianej w 1906 roku i istnieje do dziś, w bardzo ciekawym budynku późnosecesyjnym, nawiązującym do gotyku, przyozdobionym sową. Szkoła miała salę gimnastyczną i... uwaga uwaga - prysznice!
Pojechałam sobie Drewnianą w górę, trochę się zgubiłam w podwórkach i odkryłam superowskie ruinki koło jakiejś słynnej knajpy (kawiarnia Kafka?) na Oboźnej. Ruinki niegdyś mieściły panoramę Tatr, potem wielki teatr, w którym
przytulenie znalazł teatr żydowski, potem garaż (w sensie serwis)
Chevroleta, teraz podobno jakiś developer to kupił, ale na razie zamiast
nowobogackich mieszkają tam bezdomni. Nad bezdomnymi, na ul. Sewerynów,
mieszkają zakonnice, a obok mieszkali profesorowie uniwersyteccy w
fantastycznej kamienicy z krętymi schodkami prowadzącymi na dach.
Żeby je dojrzeć, trzeba było... spojrzeć w górę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.