Obowiązek meldunkowy od dość dawna pozostaje w Polsce prawem martwym.
Dzieci niezameldowanych słoików są przyjmowane do szkół obwodowych i przedszkoli w miejscu faktycznego zamieszkania - nieprzypadkowo rekrutacja zaczyna się w kwietniu, czyli dzielnica ma pół roku na przygotowanie odpowiedniej liczby miejsc.
Niezameldowane słoiki zupełnie spokojnie mogą płacić podatki np. w Urzędzie Skarbowym Warszawa-Targówek, czy dowolnym innym, który uznają za stosowny.
Niezameldowane słoiki, jeśli mają ochotę korzystać z przeładowanych warszawskich oddziałów urzędu marszałkowskiego, mogą sobie wyrobić paszport blisko pracy, albo blisko domu. Tak samo zameldowany warszawiak z dziada-pradziada wcale niekoniecznie musi ten dokument tożsamości zamawiać w Stolicy. Może pojechać do oddziału w Pcimiu Dolnym, gdzie nie ma kolejek.
Co więcej, głosować w najbliższych wyborach samorządowych (i wszystkich innych) też można zupełnie spokojnie bez meldunku. Nie tylko jednorazowo, ale dopisując się na stałe do listy wyborców w swojej dzielnicy. Najlepiej jednak zrobić to parę dni przed głosowaniem, coby urzędnicy mieli fizycznie czas na sporządzenie i wykonanie decyzji (mają zgodnie z prawem 3 dni, ale jak im się wszystkie słoiki zwalą na głowy, to spod szkła nie doczołgają się do komputerów).
W Słoikowie, znaczy na Białołęce, można zarejestrować samochód bez meldunku. Chyba.
Nie wiem, jak z Urzędem Pracy - w tej instytucji podobno meldunki nadal są wymagane. Ale w końcu do Warszawy przyjeżdża się za chlebem, więc pewnie słoika nie interesuje kuroniówka.
Czy więc meldunek czyni ze słoika warszawiaka?
Czy brak meldunku nie pozwala słoikowi mówić "jestem z Warszawy"?
Co będzie z wojną warszawsko-słoikową po 1 stycznia 2016 roku, kiedy zniesiony zostanie obowiązek meldunkowy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.