Jak tylko wyrwałam się spod matczynych skrzydeł, wioząc w ojcowskim plecaku ze stelażem bigos i fasolkę do Warszawy, zafarbowałam sobie włosy. Na blond. Samodzielnie, rozjaśniaczem Joanny. Efekt był piorunujący.
Mimo uniwersyteckiego indeksu, który nosiłam w torbie, żółte siano na głowie musiało jakoś wpływać na zawartość samej łepetyny, inaczej bowiem nie da się wytłumaczyć faktu mieszkania w przedwojennej kamienicy na Koszykowej w czasie studiów i odkrycia jej najbliższego otoczenia dopiero teraz, kiedy studia wybiera sobie moja córka. Ewentualnie to szklane opakowanie fasolki wpływało na stan umysłu.
Przelatek, świadoma, iż wyboru ostatecznego przyjdzie jej dokonać za jakieś 9 lat, waha się na razie między fizyką a stosunkami międzynarodowymi. Ja postanowiłam już teraz zwizytować na wszelki wypadek Wydział Fizyki UW, a przy okazji tereny Politechniki, bo dziecię chce być wynalazcą. Może pójdzie w moje ślady i wybierze sobie kierunek, o którym wszyscy pytają "a co to jest"? Ja studiowałam lingwistykę stosowaną, ona może mechatronikę...
Jeszcze w połowie XIX wieku tereny na południe od Alej Jerozolimskich to była wiocha. Zacznijmy od tego, że w ogóle Warszawa była wiochą, prowincjonalnym miastem gubernialnym gdzieś na zachodzie Imperium Rosyjskiego. Rogatki Jerozolimskie były na placu Zawiszy, Mokotowskie do tej pory stoją na placu Unii, Marymonckie były tam, gdzie plac Wilsona - okopy Lubomirskiego można na rowerze objechać w godzinkę, a potem jeszcze trzydzieści minut pedałować wzdłuż Wisły, ewentualnie skoczyć na drugą jej stronę do rogatek Moskiewskich i Petersburskich. Mokotów, Ochota, Żoliborz, Wola - dzielnice, z dumą podawane jako adresy rodowe przez warszawiaków "z dziada pradziada" - zostały do miasta przyłączone w 1915 roku, czyli ci pradziadowie to raczej na przedmieściach mieszkali, a ówczesna Hoża to taką Białołęką była :D
Zabudowywana była na przełomie wieków tak samo jak Białołęka sto lat później - bardzo gęsto, tanimi czynszówkami, poprzetykanymi gdzieniegdzie fabrykami. W kamienicach frontowych mieszkali lekarze (tu zresztą przeniesiono szpital Dzieciątka Jezus ze Szpitalnej), adwokaci i tacy tam, w oficynach biedota (doktorek płacił za wynajem nawet pięćdziesiąt razy więcej niż szewc). Przy Hożej 51 istniała destylarnia wódek, potem drukarnia Orgelbrandów, szpital polowy, fabryka papierosów, a na końcu - aż do 2010 roku! - fabryka serów topionych Serwar. Dzisiaj zajmują ją, jak wszelkie pofabryczne miejsca, modne knajpki, teatr i inne artystowskie sklepiki. Podobnie jak zresztą przy Emilii Plater (niegdyś Leopoldyny) - tam, gdzie teraz jest buddyjska kawiarnia, kiedyś była odlewnia zakładów aparatów miedzianych Adolfa Witta, do dziś stoi tam komin z inicjałami właściciela.
Śródmieście Południowe nie poniosło takich strat, jak Północne - kamienice były wyburzone w szachownicę - zostawało parę i po parzystej, i po nieparzystej stronie ulicy. Budowano je dość późno, już w XX wieku, miały więc nowoczesne stropy i niepalne klatki schodowe. "Moja" przy Koszykowej była wypalona, dość znacznie ją po wojnie przebudowano, ale istnieje. Ostańce przy Wspólnej, Pięknej, Pańskiej są teraz w większości dość pieczołowicie odnawiane przez prywatnych inwestorów, którzy urządzają w nich biura, wykwaterowując mieszkańców - przeciwko czemu protestują m.in. squattersi z Wilczej.
Nieoczekiwanym ostańcem jest dom przy Marszałkowskiej 81, który kiedyś był drugą, albo i trzecią oficyną kamienicy przy "starej" Marszałkowskiej - otynkowany i pomalowany właściwie nie odróżnia się od mdmowskich sąsiadów, a przecież kryje fantastyczne podwórko z kapliczką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.