wtorek, 26 stycznia 2016

2015...

2015
- był rokiem trudnym. Wróciłam do PL w 2014 i wtedy mogłam zająć sobie czas tysiącem różnych aktywności: zmiana pracy, zmiana miejsca zamieszkania, kolejna przeprowadzka, kurs przewodnicki. 2015 był rokiem układania się różnych rzeczy, a większość z nich musiałam sobie poukładać we własnej głowie. Można by dociekać, czy to rewolucja 2014 obudziła potwora, z którym musiałam się zmagać, czy - odwrotnie - zmagania z potworem, które wymagały pomocy z zewnątrz, pozwoliły mi przetrwać rewolucję. Potwór odszedł, życie się ustabilizowało. Nastała normalność.

2016 będzie rokiem nadziei.
Paradoksalnie, nie jest to nadzieja na małą stabilizację. Znów ciągnie mnie w świat.
Nadal nie pogodziłam się z powrotem na stałe, życie w malutkiej Warszawie, spokojna praca, bolesne oczekiwanie na wypłatę pod koniec miesiąca wydają mi się takie nuuuuuuuuudne. A żyjemy wszak w ciekawych (tfu) czasach, i odczuwam znaczny dysonans pomiędzy telewizyjnymi Wiadomościami i niezmiennym korkiem na moście. Koniec znanego mi świata staje się już, a ja obserwuję te cholerne pszczoły nad tymi cholernymi nasturcjami i nie umiem się cieszyć.
Jeśli nie wyjadę w 2016 r., nie wyjadę jeszcze co najmniej przez pięć lat. Przelatek stała się młodą Loszką (żeńskim ekwiwalentem wycinka), a nastolatki bardzo źle znoszą gwałtowne zmiany środowiska, moje okno możliwości się zamyka. Nauczę się cenić spokój :)

Dobry Bóg pewnie teraz otworzy gdzieś drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.