2015
- był
rokiem trudnym. Wróciłam do PL w 2014 i wtedy mogłam zająć sobie czas
tysiącem różnych aktywności: zmiana pracy, zmiana miejsca zamieszkania,
kolejna przeprowadzka, kurs przewodnicki. 2015 był rokiem układania się
różnych rzeczy, a większość z nich musiałam sobie poukładać we własnej
głowie. Można by dociekać, czy to rewolucja 2014 obudziła potwora, z
którym musiałam się zmagać, czy - odwrotnie - zmagania z potworem, które
wymagały pomocy z zewnątrz, pozwoliły mi przetrwać rewolucję. Potwór
odszedł, życie się ustabilizowało. Nastała normalność.
2016 będzie rokiem nadziei.
Paradoksalnie, nie jest to nadzieja na małą stabilizację. Znów ciągnie mnie w świat.
Nadal
nie pogodziłam się z powrotem na stałe, życie w malutkiej Warszawie,
spokojna praca, bolesne oczekiwanie na wypłatę pod koniec miesiąca
wydają mi się takie nuuuuuuuuudne. A żyjemy wszak w ciekawych (tfu)
czasach, i odczuwam znaczny dysonans pomiędzy telewizyjnymi
Wiadomościami i niezmiennym korkiem na moście. Koniec znanego mi świata
staje się już, a ja obserwuję te cholerne pszczoły nad tymi cholernymi
nasturcjami i nie umiem się cieszyć.
Jeśli
nie wyjadę w 2016 r., nie wyjadę jeszcze co najmniej przez pięć lat.
Przelatek stała się młodą Loszką (żeńskim ekwiwalentem wycinka), a
nastolatki bardzo źle znoszą gwałtowne zmiany środowiska, moje okno
możliwości się zamyka. Nauczę się cenić spokój :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.