poniedziałek, 30 marca 2015

Minął rok

Minął rok, odkąd wróciłam do PL.
Bardzo krótki, bardzo ciężki rok. W drugą stronę było łatwiej. Na pewno łatwiej finansowo, ale to jest rzecz do przeżycia. Na pewno miałam mniej obciążeń - nie miałam jeszcze trupów w szafie. Młoda sprawiała mniej kłopotów, bo małe dzieci to mały kłopot, a duże...

Żeby było śmieszniej, Moskwy nie zwiedzałam chyba aż tak intensywnie, jak Warszawy. Półroczny kurs przewodnicki, zajmujący KAŻDY weekend (piątek, sobota, niedziela), to zdecydowanie nie jest dobry pomysł na pierwszy rok po powrocie :D

Jednocześnie był to rok udany. Mam wspaniałą pracę, mam ciekawe hobby, mam więcej przestrzeni, mam pomoc przyjaciół i profesjonalistów. Warszawa zdecydowanie jest miastem o wiele przyjaźniejszym, przytulnym, dobrym do mieszkania i życia.

Czego mi brakuje?

Bani. Najbardziej brakuje mi bani. Ta na Warszawiance się nie nadaje.
Troszkę brakuje mi powszechnej całodobowości sklepów i usług.
Troszeczkę brakuje mi wszystkich leków bez recepty.
Brakło normalnej zimy, mroźnej i śnieżnej. Co za tym idzie, brakowało - BARDZO - biegówek.

Mydło Agafii i kwas chlebowy można bez większych problemów kupić. Kosmetyki Natura Siberica też, choć nie sprzedają ich w każdej drogerii, tylko przez Internet.

Przelatek tęskni bardziej. Przelatek bardzo chętnie wróci. Jest zadowolona ze szkoły i tutejszego życia, ale bardzo chciałaby pojechać do Moskwy. Tyle tylko, że wszystko płynie, więc dzisiejsza Moskwa wcale nie jest już, niestety, tą Moskwą, z której wyjechałyśmy...

sobota, 28 marca 2015

O Lwie z Wrocławia, braku imprezy w klubie harcerza, zbuntowanym profesorze i poszukiwaniu latarni.


Poszukując latarni posiłkowałam się odpowiednią książeczką Jarka Zielińskiego. Siedziałam sobie w ślicznej bibliotece na Starówce (o niej wkrótce osobny wpis) i zaznaczałam na mapie kolejne miejsca, z niemałą radością przewidując zwiedzanie Kolonii Profesorskiej czy osiedli z okresu mojego ulubionego modernizmu przy Rozbrat.

Zapomniałam tylko zabrać aparatu...

Zaczęłam od pl. Trzech Krzyży, odnalazłam trzy oryginalne pastorały i ruszyłam Alejami Ujazdowskimi, żeby skręcić w Górnośląską. Urzekła mnie kamienica Leona Breslauera z kochanymi odbojnikami-skrzatami, pawiami na elewacji i fascynującym podwórkiem, które dało się podejrzeć przez wrota bramne, wyłożone kolorowymi szybkami.

Jeden z pierwszych "bloków" spółdzielczych Warszawskiego Towarzystwa Budowy Własnych Mieszkań stoi tuż obok Domu Akademiczek - i nie różni się zbytnio od niego stylem. Oba budynki powstały już po wybudowaniu dworkowatej Kolonii Profesorskiej i musiały pasować :) Niżej stoi Zespół Szkół Żeńskich, zaprojektowany przez Gutta - ten się musiał wyłamać, zresztą, jego willa na Kolonii też nie ma nic wspólnego z historyzmem. Żadnych attyk i ganeczków, czysty funkcjonalizm ma być. Reszta profesorów Polibudy nie ustawała jednak w poszukiwaniu stylu narodowego.

Przemknęłam w stronę Łazienkowskiej, zatrzymując się przez chwilę przy pomazanym na biało autku przed Wydziałem Wzornictwa ASP (autko pozwala mi wierzyć, że przemalowane krzesła przy moim stole nie są przykładem mojej nieudolności technicznej, a wyrazem najnowszych trendów w sztuce dezajnerskiej).

Podziwiałam przez chwilę proporcje brył Domu Harcerza, a obecnie Domu Kultury przy Łazienkowskiej - aż dziw, że nie cierpi od kibiców po meczach. Usiłowałam sfotografować elementy street artu na filarach mostu. Szybciutko machnęłam koszary na Szwoleżerów. Lubię koszary, na tyłach Rakowieckiej też są fajne.

Największym odkryciem była jednak zrujnowana kamienica w podwórku między Fabryczną i Jezierskiego. Przyklejony jest do niej elegancki budynek, mieszczący bodajże biuro Rzecznika Praw Dziecka, a sama kamienica - potężna, ceglana - jest bardzo dobrze ukryta i trafiłam na nią czystym przypadkiem. Ciekawe, skąd się tam wzięła - osiedle z lat 30-tych wygląda na inwestycję typu greenfield, choć zapewne w tym miejscu na Powiślu istniały jakieś slumsy.

A potem zrobiło się już całkiem ciemno, a obie komórki, którymi usiłowałam fotografować, zgłosiły słabe baterie :(





czwartek, 26 marca 2015

Gdzie jest najciemniej?

Postanowiłam znaleźć więcej starych latarni, niż lampa na słupie trakcyjnym na Granicznej 2 i gazówki na Płatniczej. Najwięcej ich zachowało się na Powiślu - na tej "nieskolonizowanej" przez modne sklepy i knajpki części w okolicach mostu Łazienkowskiego. Znalazłam nawet takie piękne, dziewięciopłomieniowe, na ulicy Jezierskiego. Są zdecydowanie wyższe od klasycznych czteropłomieniowych, wprowadzonych przez Towarzystwo z Dessau, i zdecydowanie mocniej świecą. Stawiano je tuż przed wojną, w połowie lat trzydziestych.

Na Agrykoli podobno można spotkać latarnika w płaszczu i cylindrze - lampy są wyposażone w czujnik zmroku, ale jeśli któraś nie zapłonie automatycznie, przychodzi gość i ją zapala. Nie wiem, nie widziałam. Myślałam, że latarnik to wymarły zawód, skoro jeszcze w XIX wieku wymyślono, jak gasić i zapalać latarnie bez użycia siły ludzkiej - zmniejszano i zwiększano ciśnienie gazu w sieci. Okazało się jednak, że zanim weszły w życie czujniki zmroku, latarnie trzeba było zapalać ręcznie - zwłaszcza w połowie lat pięćdziesiątych XX wieku, kiedy postawiono ich bardzo dużo, bo podłączone były do tej samej sieci gazowej, co kuchenki, i bawić się z ciśnieniem już nie można było.

Poszukiwanie latarni elektrycznych było frustrujące, bo one się strasznie warszawiakom podobają - tak bardzo, że repliki pastorałów stoją już wszędzie. Pal sześć, jeśli nazywa się je replikami, jak te, co stoją na pl. Trzech Krzyży. Czasami są mocno zniszczone - to wtedy też podejrzewam, że to oryginał. Na razie przyjęłam, że wszystko, co nosi znak odlewni Białogon, zardzewiało i nie ma podpisu, że to replika - to oryginał. Nie wiem, gdzie na tych latarniach są tabliczki znamionowe... Jurek Zieliński pisze, że lampy na Profesorskiej i w okolicach są prawdziwie stare.

Czasami udaje mi się coś wyczuć - np. wyniuchałam, że na Rybnej - boczna od Grochowskiej  - wyeksponowano ślicznie latarnie z początku ubiegłego stulecia, które zachowały się w jakichś chaszczach na końcu Podskarbińskiej. Do współczesnej Podskarbińskiej pasowały jako pięść do nosa, a Rybna ma przedwojenne domki i bruk. Trochę są za duże, jak dla takiej dziurawej uliczki, dlatego obejrzałam je ze wszystkich stron, kiedy je zobaczyłam, a później wyszukiwałam ich historię.

Kiedy tylko pozbędę się dzieciaka na dłużej albo znów będę miała wolne weekendy - wybiorę się na poszukiwanie latarni na Sadybie

wtorek, 24 marca 2015

Południk warszawski


From 31 01


Na placu Teatralnym stoi sobie nietypowy pomnik. Właściwie nie wiem, czy udało mi się sfotografować pomnik, czy tylko jego ogrodzenie, a pomnik ktoś podp... zabrał na renowację. Powinna być mała kolumienka i napisy po rosyjsku, dokładnie na linii wieży rekonstrukcji pałacu Jabłonowskich, aka ratusza, aka mbank/Citybank. Kolumienka jest, z napisami poszło mi znacznie gorzej, ale podobno właśnie w tym miejscu przebiegał niegdyś południk 21 E.
Wbrew pozorom, geografia się zmienia. W 1984 r. przesunięto południk Greenwich o 104 metry, dlatego dziś przebieg południka warszawskiego wyznacza nie kolumienka na parkingu przed Teatrem Narodowym, a fontanna-wędrowniczka sprzed kina Muranów. Ona jest wędrowniczka, bo stała najpierw tam, gdzie dziś Mickiewicz z przerażeniem szuka portfela na Krakowskim Przedmieściu - jak postawiono Mickiewicza, to fontannę przeniesiono na torowisko przy placu Bankowym, którego wówczas nie było (torowiska, nie placu, plac był, tyle że trójkątny). Jak postawiono torowisko, to fontannę przeniesiono przed kino. I wodę ma nawet całkiem fajną, nie śmierdzącą, jak za czasów wodociągu Marconiego, którego była elementem. To trzeba być architektem bez inżynierskiego pomyślunku, żeby ujęcie wody dla miasta zrobić poniżej ujścia ścieków z rzeźni...

Wracając jednak do naszych baranów: fontannę przeniesiono, południk przeniesiono do fontanny, a kolumienki nie przenoszono. Ciekawe, ile jest takich punkcików na świecie? 

niedziela, 22 marca 2015

Maria Magdalena

Jak się jest na Pradze, to najbardziej rzuca się w oczy co? Cerkiew. Ładna, duża, z dużą liczbą cebulastych kopuł. Klasyczna.
Jak ktoś mieszkał w Moskwie, to nie robi na nim żadnego wrażenia. Nie jest to specjalny majstersztyk prawosławnej architektury sakralnej, ot, projekt, rzekłabym, typowy. Bo i po co się specjalnie wysilać, skoro wierni po tej stronie Wisły to głównie sołdaty z pobliskich koszar? Duże tylko musiało być, monumentalne, bo w końcu dwa dworce tuż obok.
Zajrzeć wszakże musiałam. 

Cerkwie są w tym miejscu dwie, dolna i górna. Dolna zamknięta :(
Górna ma dwa ołtarze (i dwa ikonostasy) - katedry cywilnej i polowej.






piątek, 20 marca 2015

Z dołu i z góry - akcja GTWB

Niechcący trafiłam na taras Viteku - kontrowersyjnego budynku-grobowca z ciemnego kamienia, postawionego barbarzyńsko zburzonego pawilonu "Chemii". Vitek jest bardzo ciekawy w środku, duże wrażenie robi zwłaszcza wstęga schodów ruchomych, pnąca się przez wszystkie piętra w jednym ciągu. Najfajniejszy Vitek ma jednak taras. A dokładniej - widok z tego tarasu. Świetnie wyglądają z niego ronda z palmą i przy rotundzie, ale największe wrażenie zrobił na mnie Smyk. Mam nadzieję, że zostanie dopieszczony po remoncie, bo zdecydowanie warte jest tego dzieło Ihnatowicza i Romańskiego, nawet zeszpecone po odbudowie po pożarze w 1975 roku... A podobno ma wrócić do oryginalnego wyglądu.
Czy odzyskany będzie taras kawiarniany na I piętrze? Czy wykorzystany będzie taras na dachu, tak pięknie widoczny z Viteku?

Smyk z góry jest zdecydowanie ładniejszy, niż z dołu...


środa, 18 marca 2015

Takie tam łażenie po Pradze





Połaziłam sobie jeszcze po Pradze - tym razem po zachodniej stronie Targowej. Fascynujące są na przykład zabudowania Szpitala Praskiego - warto go obejść dookoła, zwłaszcza, że na tyłach, na rogu Jasińskiego i Panieńskiej znajduje się fajowski poniemiecki bunkier. Szpital powstał w połowie XIX wieku - najpierw lazaret, potem koszary, potem znów lazaret, potem szpital choleryczny, potem Szpital NMP na Pradze, potem.... potem ratowano tu Lota i Cichego po zamachu na Kutcherę, a teraz jest sobie zwykły szpital, w którym, odpukać, nigdy nie byłam.
A budynki ma bardzo ładne, nie tylko ten modernistyczny, który ze szpitalem kojarzymy najczęściej, dobrze widoczny z przystanku przy miśkach, z "gotyckimi" elementami elewacji.

Między Jasińskiego, Kłopotowskiego i aż do Okrzei planowano przed wojną postawienie eleganckiego, wysmakowanego osiedla, jak na Żoliborzu czy na Ochocie. Po tych planach zostały bardzo fajne domy w nurcie modernizmu-funkcjonalizmu, gdyby je tak odnowić... Niestety, giną w nieco lumpowatej atmosferze dzielnicy. Ciekawe, czy Port Praski zmieni charakter tej części miasta?

Niedaleko, na Okrzei, stoi kapliczka - jedyna pozostałość po jurydyce Skaryszew i tamtejszym kościele.

Obejrzałam sobie również szczegółowo Dom Studentów Żydów, dostrzegając pysk sympatycznego zwierzaka przy wejściu. Zwierzak mocno przypomina szczurka/mysza, ale szczurków i myszów raczej w judaizmie nie przedstawiano, więc zapewne jest to lew - albo lwiątko. Vis-a-vis mieszkają Loretanki, które prowadzą świetlicę środowiskową i jedno z dwóch warszawskich okien życia.

Loretanki przypomniały mi o domku loretańskim w kościele koło zoo, ale obeszłam tylko kościół dookoła, bo był zamknięty :( Za to drogę krzyżową ma bardzo ładną, o.  

wtorek, 17 marca 2015

Nie dojeżdżałam tam milion razy...

Do korpo, z którą miałam króciutki romans, jeździłam Czerniakowską. Dzień w dzień jechałam Czerniakowską, dzień w dzień spoglądałam na most Siekierkowski, w przekonaniu (o, jakże błędnym), że za niego motyle nie dolatują, bo za krótko żyją, a fale radiowe pod nim pętle mają. Dalej to tylko bloki, fortu Augustówka nie licząc, i wieś typu białołęckiego.

I co?
I gó..zik.

Oni na tym Czerniakowie mają kościół. Kościół, kurczaki, z 1691 roku. Nie miał gdzie Tylman z Gameren kościołów stawiać, tylko pod Warszawą, no, w jakimś Czerniakowie zatraconym. Bo, widzicie, Bernardyni sobie zamówili. A niech zamawiają - w Warszawie, co, mało im było warszawskich kościołów? Nie, oni sobie klasztor w Czerniakowie wybudują, żeby warszawskie słoiki odkrywały je dopiero przyprowadzone za nos.

Bo kościół św. Antoniego (stary) jest arcypiękny. Niesamowitej cudowności połączenia stiuków i fresków, posadzka z efektem 3D, fascynujący dwustronny ołtarz z kryptą św. Bonifacego pod spodem, tajna/poufna krypta grobowa Lubomirskich pod nawą główną. W maleńkim wnętrzu kościoła można spędzać długie godziny, szukając alegorii kontynentów, podziwiając widoki włoskich miast, odczytując skomplikowaną dekorację, ha, udało mi się wejść na ambonę nawet :D

Żeby się usprawiedliwić dodam tylko, że kościół zwykle jest zamknięty, choć zapewne w Wielkanoc tudzież soboty sezonu ślubnego można bezczelnie go zwiedzać, wmieszawszy się w tłum weselników. 

sobota, 14 marca 2015

Niedawno był 8 marca

Święto kobiet, znaczy.


Niedaleko mojego biurka siedzi kobieta.
Rozmawiamy sobie na tematy kulinarne. A dokładniej - tłumaczymy kolegom, dlaczego wobec braku palników gazowych w kuchni niezbędny bywa denaturat. Koledzy zdziwili się, że w dzisiejszych czasach pani domu potrafi jeszcze oskubać drób.


Pani domu fuknęła:
Jak mam do wyboru ukatrupić i oskubać, czy upiec, to zdecydowanie wolę to pierwsze!


Kolegom opadła szczęka.
Kurtyna.

piątek, 13 marca 2015

Spacer po Kamionku



Saska Kępa i Stara Praga to nie wszystko, co warto zobaczyć na prawym brzegu Wisły. Bardzo ciekawy jest ten prawy brzeg, warto wgłębić się w boczne uliczki - Skaryszewską, Rybną, Podskarbińską. Fajne rzeczy można wyhaczyć.  

Jarek Zieliński wyhaczył na przykład przy Skaryszewskiej przedwojenne latarnie. Po remoncie ozdobiły Rybną, bo tam się zachował oryginalny bruk i zabudowa.

Przy Stanisławowskiej niszczeje budynek, który podobno można znaleźć w wielu podręcznikach architektury: żelbetowa hala sportowa KS Orzeł, autorstwa Nowickiego i Karpińskiego, wybudowana w 1938 roku. Był tam nawet drewniany basen... Potem zamiast pływaków budynek gościł kolarzy, ale tor kolarski - piękny i nowoczesny w latach siedemdziesiątych - od wybudowania remontowany nie był i niszczeje tak samo, jak hala.

Na Siennickiej, przed pysznym osiedlem TOR (dziesięć bloków dla ubogich robotników, pokój z kuchnią, wspólne pralnie i suszarnie, otoczone ogrodem, paskami cegły przypomina TOR na Kole) - święte drzewo. Podobno ze dwadzieścia lat temu jakaś babcia zawiesiła na nim kapliczkę, teraz już wszyscy wieszają kapliczki, święte obrazki, różańce i wota. Drzewo rządzi.

Jeszcze zanim powstał TOR, zbudowano dwa bloki dla bezdomnych - architekt miał chyba wizję reedukacji przez otoczenie sztuką, bo bloki, zwłaszcza administracyjny, są wyjątkowo dopieszczone, jak na ich przeznaczenie. Podobno wciąż znaleźć tam można tabliczki z lat dwudziestych, głoszące "wc" i "wanna".

Na Grochowskiej fajowski słup, upamiętniający zwykłych roboli, którzy Grochowską budowali, czy tam trakt terespolski, jak kto woli.

Na Kaleńskiej mamy śliczne zestawienie starej, rozlatującej się chatki pod numerem 12, podobno najstarszego budynku na Grochowie, i barokowego pałacu z datą 1794, wybudowanego dwieście z hakiem lat po tej dacie :D

No i na Wiatracznej mamy słynne ręcznie robione rurki ze śmietaną, kruche i delikatne, boskie w smaku. W rurkowni była kolejka. Nikt nie kupował sztuki, czy dwóch. Liczyło się raczej dziesiątkami. Hmm....

Łazienki na przełomie lutego i marca





Bardzo fajnie jest w Łazienkach w tygodniu, wczesnym rankiem. Nigdy nie brodziłam po ogrodzie belwederskim, przyłączonym do publicznego parku w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Nie widziałam świątyni greckiej :), której smukłe, białe kolumny zrobione są, jak i cały budyneczek, z... drewna. Bardzo sympatyczne są sfinksy, z których każdy ma inną minę, siedzące u podnóża świątyni egipskiej, czy raczej stylizacji mostku na świątynię egipską. A i sam Belweder o wiele ładniej wygląda z Łazienek, niż ze Spacerowej.

Wczesnym rankiem zamiast turystów są biegacze. Wycieczki gimnazjalistów nie zachwycają się fallusami rzeźb przy Starej Pomarańczarni, nie odłamują palców kopii rzeźby Tankreda i Kloryndy przy Teatrze na Wyspie. Przy okazji: krzyżowiec Tankred ukatrupił saracenkę Kloryndę, którą kochał miłością wielką i czystą, a nie poznał w stroju wojowniczki - jak jej hełm spadł, to się biedaczek rozpłakał. Stanisław August zamówił sobie tę łzawą historyjkę w formie grupy rzeźbiarskiej, Józef jak ją odziedziczył, to potrzebował kasy, więc sprzedał księciu Jabłonowskiemu, ten Izie Czartoryskiej - i tak Tankred z Kloryndą trafili do Puław, gdzie stoją po dziś dzień (choć trochę podróżowali po Polsce w międzyczasie).

Wczesnym rankiem wiewiórki nie są jeszcze bardzo bezczelne, a oprócz nich można spotkać inne zwierzątka. Można też zauważyć pomniki i popiersia wieszczów czy bohaterów, bo nie nikną wśród tłumu. Bo normalnie nikt nie zauważa Norwida, Sienkiewicza i innych takich, o Chopinie tylko wszyscy pamiętają, wielki, secesyjny w wykonaniu, romantyczny w treści, natchniony kompozytor pod wierzbą-dłonią nie pozostawia nikogo obojętnym.

czwartek, 12 marca 2015

Z rozmów z Przelatkiem

- I będziesz tam ze mną mieszkać, a jak będę miała jakieś 16 lat, to się wyprowadzisz, prawda? - rozmarzyła się Przelatek.
- Widzisz, spakuje Ci manatki i wykopie z mieszkania - podsumował Historyk.
- Nigdy w życiu tak nie zrobię! - oburzyła się Przelatek - ja ją grzecznie poproszę!






- Wiesz co, mamo? Boję się być dorosła. Jak jesteś dorosła, to musisz być gospodynią, nikt cię nie szanuje, nie kocha i nie rozumie. Czy ty lubisz być dorosła?

czwartek, 5 marca 2015

Zbrodnia w Wawrze





Skoro już była mowa o Białołęce i Wawrze, to...
to na Białołęce bitwę pod Białołęką upamiętnia kamień przy ul... Białołęckiej, oczywiście.
W Wawrze bitwy były dwie - 19 lutego, a potem 31 marca. I na cześć poległych ustawiono krzyż przy karczmie. Podobno Napoleon się w niej zatrzymywał, ale jakby zebrać wszystkie karczmy, w których się zatrzymywał, to by mu pobytu w Polsce na pewno nie starczyło :)

Ale w Wawrze złą sławę ma inna karczma, która już nie istnieje. Ostatnim właścicielem był Antoni Bartoszek, który przypłacił swoje zajęcie życiem, kiedy dwaj kryminaliści zamordowali niemieckich podoficerów, wezwanych jako wsparcie przez policję. Niemcy spacyfikowali wieś, mordując 107 ludzi. To była pierwsza taka pacyfikacja okupacyjna, ludzie byli więc wstrząśnięci.

W Wawrze istnieje symboliczny cmentarz "wojenny" - ofiary pochowane były początkowo w zbiorowej mogile, ale ponieważ od razu rozpoczęły się do niej pielgrzymki, pozwolono na ekshumacje i pochówki w różnych miejscach.

wtorek, 3 marca 2015

Bitwa pod Olszynką Grochowską

Skoro już przy Rembertowie jestem, to na terenie dzielnicy jest pomnik poległych w bitwie pod Olszynką Grochowską. Jakby ktoś pytał, to olchy tam nie rosną, i wg WSI to nie jest Grochów. Dziwne właściwie miejsce, z olbrzymim węzłem kolejowym, na którym łączy się w/w Grochów z Targówkiem i Rembertowem i Wawer jest tuż obok. No, prawie tuż obok.

Kiedyś węzła nie było, nie było też rezerwatu krajobrazowego ani lasu. Była wielka bitwa 25 lutego 1831 roku, która odbyła się niemal jednocześnie z bitwą pod Białołęką i bitwą pod Wawrem. Obie walczące strony uznały się za pokonanych - jedna wróciła do Warszawy, druga okopała się na miejscu - ale zwycięstwo taktyczne odnieśli chyba powstańcy, bo Dybicz swojego celu zrealizować nie zdołał. Bitwa była krwawa - na polu boju zostało 17 000 polskich i rosyjskich żołnierzy.

Ponieważ ze względu na rezerwat nie można tam prowadzić normalnych badań archeologicznych, teren uwielbiają prywatni szperacze z wykrywaczami metalu, którzy cichcem i nielegalnie znajdują kule czy broń. W pobliżu pomnika podobno wszystkie detektory piszczą na potęgę. Ktoś odważył się w końcu, skuszony wizją fantastycznej kuli armatniej, i wykopał wieczorową porą... garnek. Z makabryczną zawartością, była w nim powiem głowa. Ludzka. Prawdopodobnie wynik porachunków mafijnych...
Co ciekawe, znów podobno nikt nie poinformował o fakcie Policji. No bo co znalazca robił po nocy z wykrywaczem na terenie rezerwatu?




poniedziałek, 2 marca 2015

Kiedy Ruscy wchodzili do Rembertowa...


"Kiedy Ruscy wchodzili do Rembertowa, mieli karabiny na sznurkach i buty łatane gazetą, i śmierdzące onuce. Żołnierz niemiecki miał porządny skórzany pasek i karmił nas tuszonką. A Ruscy pili wódkę z gwinta i smażyli bliny, które kładli na gazetę, zamiast na talerz. Bałam się Ruskich" - opowiadała mi z niejaką wyższością pani, u której wynajmowałam pokój na pierwszym roku studiów. Pani generalnie była dość dziwaczna, i niezależnie od autentyczności jej świadectwa, Rembertów nieodwołalnie związał się u mnie ze smutnym pokoikiem na Żoliborzu, w którym czułam się potwornie samotna. Nigdy by mi też nie przyszło do głowy włączyć go w swoje plany wycieczkowe, choć inne odległe warszawskie dzielnice jak najbardziej się w nich znajdują.
A szkoda.
Trzeba będzie te plany zweryfikować.
Bo wysłana na AON zauważyłam wiele arcyciekawych budynków i miejsc. Fajnie będzie pobrodzić po pozostałościach koszar, fabryki amunicji i po terenie najpoważniejszej uczelni wojskowej w PL. Doczytać, bo w necie informacje są bardzo pobieżne. Właściwie oprócz stwierdzenia, że teren rozwinął się po wybudowaniu kolei i utworzeniu poligonu w roku pańskim 1888, plus kilka wydarzeń z II wojny - niewiele udało mi się znaleźć.

Tylko te karabiny na sznurkach...