Na Żoliborzu powstawać miałe szklane domy dla robotników. Taki przynajmniej był zamysł lewicowych, PPS-owskich inteligentów, tworzących Warszawską Spółdzielnię Mieszkaniową i zatrudniających młodych, zdolnych architektów do zaprojektowania idealnej dzielnicy.
Koncepcja Syrkusów - "dom-kolonia-osiedle" szczególnie wyraźna jest na starożoliborskim osiedlu WSM między Krasińskiego i Słowackiego. Zanim wybrałam się tam na przejażdżkę, wydawało mi się, że kolonia - to coś dużego i trudnego do objechania, i zastanawiałam się, jak zmieścić aż 9 kolonii w krótkim czasie dziennego światła, niezbędnego do fotografowania.
Okazało się, że kolonia to kilka - czasem dwa - bloków, połączonych podwórkiem. Czasami mają wspólny numer. Czasami kolonia to budynki użyteczności publicznej. To "jednostka mieszkaniowa" nadrzędna wobec domu, o wspólnototwórczym znaczeniu. To, niewątpliwie, udało się pomysłodawcom (Bruno Zborowski i Brukalscy - tak, tak, ci sami Brukalscy, co później zbudowali sockamienice przy Andersa) - dziś kolonię można rozpoznać po tym, że jest szczelnie ogrodzona i ma furtkę z domofonem, a w środku - plac zabaw i rowerownię na wolnym powietrzu, i bardzo zadbane ogródeczki.
Spacerując wśród kolonii zrozumiałam, dlaczego Żoliborzanie na spotkaniu poświęconym architekturze dzielnicy tak byli oburzeni supozycją, że mieszkają w blokach. Nigdy w życiu! To żadne bloki, to po prostu wielorodzinne domy i już! Faktycznie, trudno tam znaleźć dwa takie same budynki, choć wiele elementów się powtarza. A kiedy udało mi się fuksem zajść na podwóreczko przy Suzina (wewnętrzna elewacja była w remoncie i zadomofiona furtka była otwarta), odkryłam moje ulubione... galeriowce!
Jedna z kolonii składa się z kotłowni (w której obecnie mieszczą się dwie knajpy), kina (w którym nic się nie mieści, neon na nim wisi) i pralni, w której nie wiem, co się miesci, ale oprócz pralni na ostatnim piętrze mieściła się łaźnia. Albowiem ponieważ w żadnym z okolicznych domów nie było wanny. Chyba że ktoś był tak przedsiębiorczy, jak jedna z mieszkanek, która ustawiła wannę w kuchni, przykrywając ją stołowym blatem. Za dnia spożywano przy nim posiłki, wieczorem można było zażyć kąpieli...
Na przedwojennych zdjęciach komin kotłowni otoczony jest spiralnymi schodkami prowadzącymi na platformę widokową - szkoda, że dziś nie można już na niego wejść...
Już po wojnie Stanisław Brukalski zaprojektował teatr Komedia. Bogato zdobiony na pierwszy rzut oka wyraźnie odcina się od stonowanych okolicznych zabudowań, ale jeśli w myśli wyrzuci się stiuki i płaskorzeźby, a zostawi bryłę, to widać kawał dobrej architektury. Cóż, inwestor zawsze miał, ma i będzie miał dużo do gadania.
A robotnicy... robotnicy nie chcieli mieszkać w blokach. Uważali, że jak mają za coś płacić (a i czynsze tam były wysokie...), to niech to będzie kawałek uczciwego domu z ogrodem. I kupowali parcelę na Białołęce.
polecam lekturę Lwy z mojego podwórka autorstwa Jarosława Abramowa-Newerly'ego
OdpowiedzUsuńTam sporo ciekawych spraw o Zolborzu Urzędniczym.
Wanny były. Właściwie półwanny.
Przeczytałam. Niezłe. Wpisało się w trend (zaliczyłam byłam wcześniej "Pianistę"). Dzięki.
OdpowiedzUsuń