poniedziałek, 15 lutego 2016

Wieś na Ursynowie - część I


- Jak wy możecie żyć w tym betonie i spalinach? - pytała młoda trollica na moim ulubionym forum.
Niby trolli się nie karmi, ale warszawianki się oburzyły. Nawet takie archetypowe słoiczki się oburzyły. Że moja kochana (brakuje mi polskiego odpowiednika родная) Białołęka to wiocha, nikomu tłumaczyć nie trzeba. Wybrałam się więc na legendarne blokowisko, betonowy Ursynów, ogólnonarodową kwintesencję absurdów lat 80-tych (adres właściwy Alternatywy 4 to Grzegorzewska 3).

Dziś chyba nie wypada mówić o Ursynowie Północnym źle - wszak autorem koncepcji jest Marek Budzyński, szanowany profesor Politechniki Warszawskiej i architekt tak znakomitych obiektów, jak Sąd Najwyższy czy Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego. Dość brutalne w stylu (zielonkawy beton i szkło), ocieplone ogrodami na dachach i pnączami, znakomicie oddają przekonanie profesora, że "nie trzeba dbać o estetykę, ale o warunki życia człowieka, tworząc biosferę, łączącą przyrodę z miastem - reszta się jakoś ułoży". To jak miało być z Ursynowem?

Ech, miało być tak pięknie...
Osiedle miało powstawać dla mieszkańców i przy ich udziale. Bloki i bloczki o różnej wysokości skupione wzdłuż głównej osi linii metra, z trzema głównymi arteriami dojazdowymi i małymi koncentrycznymi uliczkami-pasażykami. Między blokami ukryte niewysokie, rozczłonkowane i otwarte na otoczenie szkoły, przedszkola, dom kultury, wzdłuż arterii - pasaże usługowe. Szkoły rano miały uczyć, a po południu - zapewniać opiekę i zajęcia dla całej rodziny. Rodzice po pracy mieli wpaść na stołówkę, zjeść z dzieciakami obiad i zająć się wspólnemu hobby na terenie szkoły - dlatego stołówki i pawilony miały wyjścia bezpośrednio na ulicę, dlatego zaprojektowano fontanny i ogródki.

Wyszło jak zwykle.
Połowy szkół nie zbudowano, więc w istniejących lekcje były na dwie zmiany. Ludzie się gubili (zresztą, do dziś się gubią) w dojazdówkach, pozbawionych nazw. Łatwiej było znaleźć blok po numerze budowlanym, niż po adresie. Pasaże pozostały tylko na projekcie, po każdą pierdółkę trzeba było jeździć do Śródmieścia. Metra nie było, a na wspaniałą zieleń brakło pieniędzy.
Właściwie dopiero dziś Ursynów zaczyna przypominać założenia projektanta - drzewa wyrosły (prawie) same, dzieciaków trochę mniej, kolejka podziemna działa...

Niegdyś betonowo-spalinowa pustynia jest dziś całkiem pożądanym adresem :) A podziwiać ją można z Kopy Cwila, powstałej z odpadków budowlanych i ziemi z wykopów. Na Kopie Cwila była niegdyś kaskadowa fontanna, a nawet... narciarski wyciąg orczykowy. Tyle, że po jego uruchomieniu zimy przestały być śnieżne, a mieszkańcy - cytując "encyklopedię Ursynowa" - w czynie społecznym rozebrali oświetlenie, słupy i liny... Dziś to idealne miejsce do ćwiczenia interwałów biegowych czy rowerowych, a i na sankach w tym roku przez tydzień można było pojeździć. Ja na Ursynowie rozpoczęłam nowy sezon rowerowy, więc nie dałam rady wjechać na szczyt po zimowym lenistwie...

Nie można zapomnieć o kościele - rówieśniku osiedla, tego samego autora zresztą. Miał inaczej wyglądać - miał być biały, z folkowymi mozaikami kwiatów, ale surowa czerwona cegła też jest ładna. Z zewnątrz przysadzisty, w środku jednocześnie pełny przestrzeni i przytulny. Słupy, które miały oddzielać nawy boczne zostały przycięte, i cała konstrukcja opiera się na ścianach. Ciepły, pełny miłości, pozbawiony wyniosłości i bardzo chwalony, jako udany przykład współczesnej architektury sakralnej.

A gdzie tytułowa wieś?
W następnym odcinku.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.