- Jak wy możecie żyć w tym betonie i spalinach? - pytała młoda trollica na moim ulubionym forum.
Niby
trolli się nie karmi, ale warszawianki się oburzyły. Nawet takie
archetypowe słoiczki się oburzyły. Że moja kochana (brakuje mi polskiego
odpowiednika родная) Białołęka to wiocha,
nikomu tłumaczyć nie trzeba. Wybrałam się więc na legendarne
blokowisko, betonowy Ursynów, ogólnonarodową kwintesencję absurdów lat
80-tych (adres właściwy Alternatywy 4 to Grzegorzewska 3).
Dziś
chyba nie wypada mówić o Ursynowie Północnym źle - wszak autorem
koncepcji jest Marek Budzyński, szanowany profesor Politechniki
Warszawskiej i architekt tak znakomitych obiektów, jak Sąd Najwyższy czy
Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego. Dość brutalne w stylu
(zielonkawy beton i szkło), ocieplone ogrodami na dachach i pnączami,
znakomicie oddają przekonanie profesora, że "nie trzeba dbać o estetykę,
ale o warunki życia człowieka, tworząc biosferę, łączącą przyrodę z
miastem - reszta się jakoś ułoży". To jak miało być z Ursynowem?
Ech, miało być tak pięknie...
Osiedle
miało powstawać dla mieszkańców i przy ich udziale. Bloki i bloczki o
różnej wysokości skupione wzdłuż głównej osi linii metra, z trzema
głównymi arteriami dojazdowymi i małymi koncentrycznymi
uliczkami-pasażykami. Między blokami ukryte niewysokie, rozczłonkowane i
otwarte na otoczenie szkoły, przedszkola, dom kultury, wzdłuż arterii -
pasaże usługowe. Szkoły rano miały uczyć, a po południu - zapewniać
opiekę i zajęcia dla całej rodziny. Rodzice po pracy mieli wpaść na
stołówkę, zjeść z dzieciakami obiad i zająć się wspólnemu hobby na
terenie szkoły - dlatego stołówki i pawilony miały wyjścia bezpośrednio
na ulicę, dlatego zaprojektowano fontanny i ogródki.
Wyszło jak zwykle.
Połowy
szkół nie zbudowano, więc w istniejących lekcje były na dwie zmiany.
Ludzie się gubili (zresztą, do dziś się gubią) w dojazdówkach,
pozbawionych nazw. Łatwiej było znaleźć blok po numerze budowlanym, niż
po adresie. Pasaże pozostały tylko na projekcie, po każdą pierdółkę
trzeba było jeździć do Śródmieścia. Metra nie było, a na wspaniałą
zieleń brakło pieniędzy.
Właściwie
dopiero dziś Ursynów zaczyna przypominać założenia projektanta - drzewa
wyrosły (prawie) same, dzieciaków trochę mniej, kolejka podziemna
działa...
Niegdyś
betonowo-spalinowa pustynia jest dziś całkiem pożądanym adresem :) A
podziwiać ją można z Kopy Cwila, powstałej z odpadków budowlanych i
ziemi z wykopów. Na Kopie Cwila była niegdyś kaskadowa fontanna, a
nawet... narciarski wyciąg orczykowy. Tyle, że po jego uruchomieniu zimy
przestały być śnieżne, a mieszkańcy - cytując "encyklopedię Ursynowa" -
w czynie społecznym rozebrali oświetlenie, słupy i liny... Dziś to
idealne miejsce do ćwiczenia interwałów biegowych czy rowerowych, a i na
sankach w tym roku przez tydzień można było pojeździć. Ja na Ursynowie
rozpoczęłam nowy sezon rowerowy, więc nie dałam rady wjechać na szczyt
po zimowym lenistwie...
Nie
można zapomnieć o kościele - rówieśniku osiedla, tego samego autora
zresztą. Miał inaczej wyglądać - miał być biały, z folkowymi mozaikami
kwiatów, ale surowa czerwona cegła też jest ładna. Z zewnątrz
przysadzisty, w środku jednocześnie pełny przestrzeni i przytulny.
Słupy, które miały oddzielać nawy boczne zostały przycięte, i cała
konstrukcja opiera się na ścianach. Ciepły, pełny miłości, pozbawiony
wyniosłości i bardzo chwalony, jako udany przykład współczesnej
architektury sakralnej.
A gdzie tytułowa wieś?
W następnym odcinku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.