wtorek, 26 sierpnia 2014

Mało, że słoik, to jeszcze blondynka!

Ja nie wiem, jak można być taką blondynką.
Mieszkam w Warszawie od 1996 roku. Na niewłaściwym, prawym brzegu - od 2001. I dopiero całkiem niedawno, dzięki rowerowi, odkryłam... Port Praski.
OK, wiedziałąm, że Port Praski istnieje. Ale przekonana byłam, że to jakaś inna nazwa Portu Żerańskiego, który mijam co najmniej dwa razy dziennie, i zastanawiałam się nawet, gdzie tam można wybudować osiedle, o które jest tyle hałasu. Dopóki nie okazało się, że moje plany na któryś piątek poszły się były kochać i postanowiłam zrealizować krótką wyprawę fotograficzną po zapomniane przeze mnie obiekty na Starej Pradze. A ponieważ wcale mi się nie spieszyło, dawałam się uwieść bocznym ścieżkom - m.in. arcysympatycznemu miejscu między mostem Świętokrzyskim a pomnikiem Pięć piw proszę, pardon, Kościuszkowców. Droga dla rowerów biegnie tam wzdłuż ulicy, a ścieżka - wzdłuż rozlewiska Wisły, i jest cuuudna. I kończy się w kanale. Chciałam kanał objechać i wylądowałam przy posterunku Policji rzecznej. Wróciłam, przejechałam przez mostek, a potem pod mostkiem, i musiałam wnieść rower po schodkach do Kościuszkowca. Okazało się jednakowoż, że wielbiciel browarków jest ogrodzony ze wszystkich stron deweloperskim płotem z napisem "Port Praski".
Nie dałam za wygraną. Dokonałam czynu heroicznego - przejechałam do Okrzei jezdnią. Płot miał bramę, brama była otwarta, na horyzoncie majaczyła kamienica. Zdobyłam kamienicę. To jedyny budynek od początku ulicy Zamojskiego, i od razu nosi numer 15. Poza numerem nosi ślady kul po zaciętych walkach z 13 września '44, kiedy ten od piw zdobywał Pragę.
Miałam możliwość zejść do samego portowego wału, ale miejsce było bardzo zarośnięte, ja w sandałach, ludzi w pobliżu brak, a w krzaczorach jacyś mogli się znaleźć i wolałam ich nie spotkać. Usiłowałam przebić się przez Zamojskiego, mającą tu postać zdziczałego chodnika, ale znów zawrócił mnie deweloperski płot. 
Udało mi się dopiero przy zabytkowych zabudowaniach Straży Pożarnej - wlazłam na wał, ale od portu odgradzały mnie cudowne pnącza z poukrywanymi w nich furteczkami.
Za jedną z furteczek dojrzałam kury.
I dopiero przy samym wiadukcie kolei średnicowej udało mi się dojrzeć jeden z trzech basenów portowych. O, blondynko! Myślałam, że jedyny, i oddaliłam się z tego czarownego miejsca!



Obejrzałam za to ze wszystkich stron Straż i praskie slumsy. I obfotografowałam, nie bez drżenia kolan.

1 komentarz:

  1. to jest wlasnie cudne odkryc cos nowego w miejscu w ktorym sie tego nie spodziewamy i uwazamay ze znamy dobrze. Piekna przygoda :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.