wtorek, 18 listopada 2014

Bania w Warszawie

Choróbsko zmusiło mnie do korzystania z komunikacji miejskiej, póki nie odzyskam pełnej wydolności oddechowej. Okazało się, że nie cierpię komunikacji miejskiej :) Z drugiej jednak strony, była bardzo przydatna, bo miłe ekraniki reklamowały promocję w ruskiej bani na Warszawiance. A bania, jak powszechnie wiadomo, to miejsce idealne na wyganianie chorób ciała i duszy. Postanowiłam zaryzykować.

Z pewną taką nieśmiałością spakowałam peeling, glinkę, fajne mydło i balsam, bo zdjęcia nie nastrajały optymistycznie. Odważniej wrzuciłam do torby filcową czapeczkę, prześcieradło i witki dębowe. Z ciężkim westchnieniem przygotowałam kartę płatniczą.

Okazuje się, że kompleks bani, w zamyśle osobny, został dołączony do kompleksu odnowy biologicznej, czyli zespołu saun wszelakich. Do tego w środy jest dzień damski i nie ma obleśnych staruchów z siusiakami na wierzchu. Do tego w ogóle jest promocja 50% dla pań i za dwie godziny bannych rozkoszy zapłaciłam 35 zeta, co jest ceną bardzo, bardzo przyjemną.
I dobrze.

Bo sama bania na Warszawiance jest do bani. Po pierwsze, może w środy nie ma obleśnych staruchów, ale obsługa baru jest jak najbardziej męska, i na dodatek ubrana. Masażysta od witek też był facetem, postawiłam więc na samoobsługę.
Po drugie, nie ma banszczika, który pilnuje pieca, robi parę i w ogóle. Piec jest dziwny i ma coś w rodzaju węgli na górze, i nie nalewa się wody do pieca, tylko na piec, i nie ma czym jej nalewać, bo nie było cebrzyka i chochli.
Po trzecie, w ogóle nie było cebrzyków - gdzie miałam namoczyć witki?
Po czwarte, nie było części zwaną "mylnią" - były prysznice, owszem. Ale absolutnie nie było miejsca na indywidualne i samodzielne rytuały piękności.
Po piąte, podłoga parzyła, zwłaszcza na półce. A klapki należało jednak zostawić na zewnątrz...
Po szóste, jest co prawda barek, ale nie ma w nim za grosz intymności, którą dawały "kabiny" w bani w Moskwie. No i herbat tam mają zdecydowanie za mało.

Spodobał mi się za to bardzo mały basenik na dworze, do którego można radośnie wskoczyć prawie prosto z ciemnego, rozpalonego wnętrza.

Podsumowując: klimat bani nie umywa się do oryginału. Funkcje zdrowotne i ogólnorelaksacyjne zostały jednak zachowane, te ostatnie zwłaszcza dzięki połączeniu z centrum odnowy. Czy warto do Wodnego Parku jeździć z Białołęki? Chyba nie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.