niedziela, 23 listopada 2014

O wadach czytania przewodników (między torami)

Mój osobisty Historyk ma fijoła na punkcie pociągów, lokomotyw i torów. Po dziesięciu latach małżeństwa też do mnie przemówiła ta poetyka, a że autor Pascalowego przewodnika także wykazywał elementy fascynacji kolejami żelaznymi, uległam plastycznemu opisowi rowerowej trasy przez Odolany, na której zebrać miałam - wg wspomnianego autora - również materiał fotograficzny do tezy, że Warszawa to wiocha, w postaci stuletnich drewnianych chat wiejskich.

Efekt: bliskie, choć niegroźne, spotkanie z autochtonami o facjatach świadczących o cierpieniu na choroby zawodowe dyplomatów*, pięć złociszy do tyłu, wydane na prostowanie drutów przedniego błotnika**, doskonały antycellulitowy masaż siodełkiem piątego, jak to mówią Rosjanie, punktu oparcia, i parę zdjęć sympatycznych osiedli kolejarskich - przedwojennego przy Armatniej, i powojennego - Przyce. Tego powojennego nie sfociłam, zrobiłam za to zdjęcie przystanku kolejowego przy osiedlu - jedyny w swoim rodzaju.

Na Armatniej zachwyciłam się wiaduktem, i słusznie! Okazało się powiem, że to "paraboliczny wiadukt sklepiony drogi żelaznej warszawsko-kaliskiej", niósł kolej szerokotorową i jest jednym z dwóch zachowanych zabytków tego typu! Pozostałe rozwalano przy okazji zmiany szerokości torów. Ten się ostał, bo w międzywojniu wyłączono już ten odcinek z użytkowania.

Reszta warszawskiego obszaru Odolany składa się głównie z obiektów kolejowych i torów. A potem zaczynają się Włochy.
Stuletnich chat wiejskich nie stwierdzono.




*Do chorób zawodowych dyplomatów zalicza się podobno żylaki (od przyjęć na stojąco) i alkoholizm (od całej reszty).
** Ulica Gniewkowska wybrukowana była trylinką. Bardzo, bardzo dawno temu. Bardzo, bardzo starą trylinką.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.