poniedziałek, 10 listopada 2014

Bo tu jest Warszawa, a nie Gnojno!

Zawsze, zawsze mnie bawi to stwierdzenie.
Bo my tu w Warszawie!
My tu w Warszawie jesteśmy! I nasze dziecko nie widziało ciągnika, krowy ani pola, bo to jest miejskie dziecko. To Warszawa jest, no!

Kiedy razu pewnego wspomniałam, że moje dziecko widziało, to mnie ofuknięto, że "na terenach niedawno przyłączonych takie coś pewnie jest, no ale my jesteśmy z tej prawdziwej Warszawy".

No to, jako wytrawny Słoik, zaczęłam szukać.
Znalazłam.
Kury.
Kury na wybrzeżu Portu Praskiego, 3 km w linii prostej od Rynku Starego Miasta. W granicach Warszawy od 1791 roku.

Ciągniki. Od licha i trochę. Nie tylko połączone z kosiarką. Normalne pole uprawne mieści się np. na ulicy Potoki, Stegny, kilkaset metrów od Puławskiej, w granicach Warszawy od 1938 roku. O mojej dzikiej łące, należącej do stolicy od 1915, nie wspominam.

Krowy.
Dobra. Niech wam będzie. Krowę widziałam jedną, i ona już chyba była w Jabłonnie, chociaż patrzyłam na nią jeszcze z Warszawy. Na terenach SGGW zapewne mieszkają krowy, ale tam się nie zapuszczałam jeszcze. (Update: Krowy widziałam dwie, drugą w Kobiałce, Warszawa od 1976, obok pastwiska powstało blokowisko).

Konie.
O koniach to wstyd pisać, jeździectwo jest sportem od zawsze chętnie uprawianym i można się tej przyjemności oddawać choćby w Łazienkach. Hazardowi również, ale na Służewiec udam się w kolejnym sezonie.

Ule.
Ule są na ulicy Jazdów, w Warszawie od zawsze.

Ruiny. Niezabezpieczone.
O ruinach już byłam pisałam. Drewniane szopy również w stolicy posiadamy, w dużych ilościach. Domy z wychodkami na dworze też posiadamy.

Grzyby.
Rosną w Bielańskim i na Kole. To z tych, które udało mi się objechać do września. Miejskie od lat dwudziestych ubiegłego wieku.

Leśne zwierzątka (łosie, sarny, dziki) i chronione ptaszki (z bielikiem włącznie) zamieszkują licznie prawy brzeg Wisły. Czasem je spotykam po drodze do pracy.

Znaczy się, czego miejskie dziecko nie może zobaczyć?




1 komentarz:

  1. Kocianno! Z całego serca dziękuję za kolejny wpis, którym mnie głaszczesz po sercu i odwijasz rolkę z filmem z dzieciństwa. Kiedy byłam mała wyprawialiśmy się nielegalnie i ściśle tajnie do resztek miasteczka Powązki do starych ogrodów na porzeczki i jabłka. Już zaczynali budować Trasę Toruńską, a jeszcze były tam całkiem wiejskie domki, piały koguty i muczały krowy. Potem resztki miasteczka zrównali z ziemią i zrobili wykopy, ale ponieważ nic oprócz tego, to się porobiły stawki i bagna, które też były bardzo atrakcyjne. Dalsze wyprawy były do Lasku na Kole (konie!) i na forty (wtedy bardzo nielegalne, bo tam była regularna jednostka), i na orzechy laskowe jesienią. Moja mama wspomina pikniki na Kępie Potockiej i stare ogrody na Bielanach, w których po powrocie z wygnania ziemniaki i buraki ratowały im życie. I tajną kozę sąsiada z Barcickiej, od której dostawała mleko po zapaleniu płuc. Mój syn ma gorzej, ale zna chaszczowe jeże i żaby, drewniaki na Pradze po drodze na Bródnowski Cmentarz, resztę starego sadu za oknem i szczury w Królikarni. Czyli niech się państwo wypchają. Warszawa jest całym światem, jest i wsiowa i miastowa, i zawsze taka była. A Ty jesteś wielka. I jesteś warszawianką.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.