sobota, 25 października 2014

Park Kultury i Wypoczynku

Każde szanujące się miasto w Rosji i na obszarze postsowieckim ma park kultury i wypoczynku. Najczęściej imienia Gorkiego. W Warszawie też taki miał być. Teren był wybrany całkiem zmyślnie - różne parki i ogrody istniały tu wcześniej, później zajął je przemysł, zniszczony w czasie wojny, można więc było spokojnie planować zieleńce.

Na tyłach kościoła św. Trójcy był majątek gościa, co zwał się Fleming (ale to nie był ten Szkot od antybiotyków). Fleming założył bardzo ładny ogród. Po sąsiedzku zamieszkał Kazimierz Poniatowski, brat króla, znany hulaka, wielbiciel sztuki i sztuki kochania. Działkę miał, jak wszyscy w okolicy, długą i wąską, zamówił więc sobie najlepszego prawie ówczesnego architekta - Zuga, oczywiście, Szymona Bogumiła - żeby coś z tym zrobił. No i zrobił - arcyciekawy pałacyk z wysoką częścią zwaną Belwederem i widoczną m.in. z Zamku Królewskiego. Pałacyk był za mały na imprezki księcia, Kazimierz dokupił więc trochę ziemi, i tu już Zug mógł zaszaleć. Stworzył romantyczne cóś: antyczny zamek, z wielkim murem, łukami niby to osuniętych sklepień, gotycką wieżyczką, walącą się kolumnadą... W zamku była stajnia i salonik, a nawet dwa saloniki :) Erygowano kościół w otoczeniu chat drewnianych - w chatach były, hmm, garsoniery, a mury "kościoła" skrywały teatr z dużą sceną. Gdyby jakaś panienka była wielbicielką "50 twarzy Greya", mogła się wybrać do Elizeum - kazamatów podziemnych, albo do groty, udającej, że jest znacznie większa, niż w rzeczywistości.

Z całej tej radosnej twórczości zostało tylko Elizeum. Szukając wejścia, wjechałam na wzgórze, minęłam mostek, dotarłam do Muzeum Ziemi, wróciłam do eleganckiej rotundy, kryjącej... studnię oligoceńską, i w końcu znalazłam zmyślnie ukryte i zamalowane grafficiarzami wejście. Elizeum otwierają czasami w Noc Muzeów - powinno się je udostępnić zwiedzającym na stałe, ale jest problem z nietoperzami - to największe chyba w Warszawie ich siedlisko, a one są ściśle chronione...
A w pobliżu - czego tylko nie było! Spichrze. Piekarnia. Młyn parowy, przerobiony potem na fabrykę powozów i dyliżansów Steinkellera (stąd steinkellerki, dyliżanse, które w czasie wojny jeszcze po getcie jeździły), fabrykę kafli i pieców i fabrykę maszyn rolniczych. Tam, gdzie teraz jest most Łazienkowski była stocznia, to znaczy Warsztaty Żeglugi Parowej, która budowała nie tylko parowce, ale wszelkiego rodzaju parowe maszyny, kotły i takie tam. I browary były. I gazownie. I w ogóle wszystko. A młyn był chyba pierwszym budynkiem, którego postanowiono nie tynkować, tylko zostawić z gołej cegły. Od tamtej pory tak wyglądały wszystkie fabryki - czerwona cegła i papa.

W każdym razie jak Kazimierz był już stary, sprzedał ogrody francuzowi Chovotowi. Zmieniały one jeszcze kilkanaście razy właścicieli, ogródek uprawiał m.in. Nowosilcow czy Braniccy. Na początku ubiegłego stulecia uznano, że to w sumie fajne miejsce i można się tam budować, i powstała dzielnica willowa Frascati. A jak Sejm postawiono, to już w ogóle super modnie było. Ale do tego jeszcze później wrócę.


W każdym razie pod skarpą między mostami Poniatowskiego i Łazienkowskim jest bardzo, bardzo przyjemnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.