środa, 21 stycznia 2015

Zejść ze ścieżki - Biblioteka Krasińskich


Pojawi się tutaj seria postów pod wspólnym podtytułem "Zejść ze ścieżki". Kiedy zjeżdżałam sobie w bramy, boczne uliczki, zaglądałam w zakamarki wzdłuż traktów dobrze znanych, wręcz podręcznikowych. Gdzieś tam już się te boczne uliczki pojawiały, ale pewne rzeczy chciałam sobie przypomnieć, a na inne zwrócić baczniejszą uwagę...
Jednym z fenomenów takich właśnie bocznych uliczek jest dla mnie Biblioteka Krasińskich - tuż przy Tamce, dwa kroki od Nowego Światu, a niezmiernie rzadko bywałam na Okólniku. Bo i po co miałam tam bywać, słuchu mi Pan Bóg poskąpił, a z miejsc publicznych tylko Akademia Muzyczna tam się mieści.

I Biblioteka ordynacji Krasińskich, która miejscem publicznym była dosłownie przez chwilę.
Jeden z najnowocześniejszych w ówczesnej Europie budynków muzealno-bibliotecznych wybudowany został w 1928 roku (choć zaprojektowano go jeszcze przed I wojną). Utrzymaniu zbiorów miały służyć skrzydła, w których znajdowały się luksusowe mieszkania, wraz z siedzibą fundatora, Edwarda Krasińskiego. Był on spadkobiercą czy też - lepiej powiedzieć - zarządcą kolekcji rozpoczętej prawie sto lat wcześniej (w 1844 roku) przez generała Wincenta Krasińskiego, ojca słynnego poety. Generał, jako wojskowy, zbierał przede wszystkim militaria, ale nie gardził innymi przedmiotami o wartości historycznej, rodzinie udało się zaś w 1860 roku nabyć zbiór Konstantego Świdzińskiego, znanego bibliofila i kolekcjonera. Biblioteka, galeria, zbrojownia i skarbiec mieściły się aż do 1909 roku w pałacu Czapskich (tam, gdzie dziś ASP, vis a vis Uniwersytetu), ale przeszedł on w ręce małżeństwa Raczyńskich, którzy nie chcieli mieszkać ze starociami.

Ledwo udało się odrestaurować dawną broń, która niszczała w skrzyniach podczas budowy nowej siedziby biblioteki i muzeum, kiedy wybuchła II wojna światowa. Budynek przy Okólniku raz po raz nawiedzali rabusie - zwykli rzezimieszkowie i okupanci, i na nic się zdały protesty Edwarda Krasińskiego. Zmarł jako więzień Dachau, a cenne zbiory wożono tu i tam. Część muzealną wysłano do Narodowego, stamtąd najcenniejsza partia wyjechała do Niemiec, po drodze, oczywiście, w znacznej mierze ginąc. Do części bibliotecznej, która pozostała w siedzibie, dokooptowano zbiory uniwersyteckie i Biblioteki Narodowej, żeby puścić wszystko z dymem w 1944.

Jakieś nędzne resztki (ok. 120-230 elementów) imponującej kolekcji znajduje się obecnie w Instytucie Polskim i Muzeum Generała Sikorskiego w Londynie. Kilkaset sztuk broni ma Muzeum Wojska Polskiego, kilkaset obrazów wisi w Narodowym, jakieś rysunki i ryciny są w Bibliotece Narodowej. Słynna jest historia uratowanej z Ordynacji miotełki do kurzu, która okazała się... pióropuszem od szyszaka ks. Józefa Poniatowskiego.

A budynek... stoi pusty. Formalnie należy do miasta, które uparcie procesuje się ze spadkobiercami właścicieli. Próbowali go zesquotować studenci AM i urządzić w nim salę ćwiczeń, ale teraz nad wejściem wisi tabliczka, że "budynek grozi zawaleniem". Nie zawaliło go Powstanie, zawalić może... obojętność.







1 komentarz:

  1. Bardzo dobry opis. Krótko, węzłowato, z najważniejszymi danymi historycznymi i trafną puentą.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.