poniedziałek, 20 lipca 2015

Zemsta pociągów, czyli ja to mam bardzo dobre połączenie - cz. I

Czy ja coś pisałam w poprzednim poście o podkładaniu ładunków pod skład IC, nocujący na Grochowie?
No to dostałam za swoje.
Oj, dostałam.

Pojechałam do środka niczego, znaczy 20 km od Bydgoszczy, na oficjalne odwiedziny na obóz harcerski. Pech chciał, że nie mogłam jechać samochodem - ani swoim, ani znajomych rodziców z drużyny. Postanowiłam - skoro nie udało mi się w tym roku wybrać "zieloną siódemką" nad morze - dokonać małego sprawdzenia swoich możliwości i pokonać te 20 km na rowerze, z sakwami, namiotem i w ogóle. Plan był prosty - Kujawiakiem do Bydgoszczy, nocleg w stanicy PTTK w Janowie (10 km od dworca, 35 minut), tak, żeby się wyspać i około 10 pojawić się wraz z innymi rodzicami na obozie.
 

  • Zonk nr 1. Na stronie PKP IC nie można kupić biletu na rower. Byłam za leniwa, żeby jechać specjalnie na stację dzień wcześniej, więc musiałam odstać swoje w kolejce na Centralnym.
  • Zonk nr 2. Jeśli się kupuje bilet na rower, niezbędna jest rezerwacja miejsca siedzącego. Na 40 minut przed odjazdem pociągu w Kujawiaku miejsc już nie było, musiałam kupić bilet na kolejny pociąg, na szczęście tylko 50 minut później. Mieściłam się jednak jeszcze w czasie - wg rozkładu miałam przyjechać sporo przed zachodem słońca.
  • Zonk nr 3. W Wieniawskim wagon nr 10 miał być specjalnym wagonem rowerowym, i to do niego dostałam miejscówkę. Niestety, specjalnym wagonem rowerowym był nr 9, a mój rower stał sobie samotnie na końcu składu, a ja biegałam do niego co chwilę patrzeć, czy się był nie przewrócił i nie tarasuje dostępu do toalety i drzwi wyjściowych.

Pociąg był się spóźnił do Bydgoszczy, nie chciałam też ryzykować braku miejsc w drodze powrotnej, odstałam wiec kilkanaście minut w kolejce do kasy w Bydgoszczy (pamiętacie? nie da się kupić biletu na rower poza kasą, np. w automacie). Kiedy wyruszyłam w drogę, było już mocno po zachodzie, szlak biegł jednak ścieżką rowerową i uliczkami osiedlowymi, a ja świeciłam się jak choinka wielkanocna dzięki kamizelce odblaskowej, opaskom led na rękach i nogach i milionie dodatkowych lampek, oprócz tych, co mam na stałe na wyposażeniu roweru. Miałam też nawigację.

  • Zonk nr 4. To, co według nawigacji było uliczką osiedlową, w rzeczywistości okazało się leśnym duktem (przegrodzonym biało-zielonym pasiastym szlabanem), nieutwardzonym. Dukt miał 1,6 km, a moja czołówka odbijała się w oczach zajęcy. Pamiętacie pochód wilków z Akademii Pana Kleksa, największą traumę waszego dzieciństwa? Bałam się tych zajęcy jak jasna cholera :D
  • Kolejna osiedlowa uliczka była uliczką. Brukowaną. Ostro w dół. A ja nie widziałam nawierzchni.
Stanica PTTK w Janowie jest przepięknie położona, widać to było nawet o 22.30, kiedy tam dotarłam. Moje zdanie z całą pewnością podzielali uczestnicy spływu kajakowego, którzy rozbili swoje namioty dookoła łodzi i opijali radośnie swój zachwyt, w chwilach zwątpienia udając się do stróża przybytku po browar spod lady. Stróż nie zauważył mojego przybycia, też bardzo lubił Brdę i browar.

Na wszelki wypadek rozbiłam namiot w pewnym oddaleniu od kajaków, pomiędzy cichą przyczepą kempingową i cichym igloo. Chociaż nie. Kiedy już podjęłam heroiczną decyzję o zakopaniu się w śpiwór z brudnymi zębami, z lewej strony dotarło do mnie gniewnie-proszące:
- Sławek, nie śpij na ławce, chodź do namiotu!
- Aale jaa wcaaale nie śpię!
- To chodź do namiotu!
Chyba udało jej się dobudzić Sławka, bo nagle stwierdził całkiem dziarsko:
- Dobra, to idziemy się ryćkać!
Protestowała trochę, ale w końcu chyba poszli się ryćkać, zagłuszając miłosne uściski disco-polo z samochodowego głośnika.
- Umc umc, kocham cię maaaała, umc umc, kocham cię caaałą, umc umc, umc umc, aaach, uuch, umc umc...
Piękna kołysanka.... 

Obudziły mnie już jednak ptaszęta. Wzięłam szczoteczkę i udałam się na poszukiwanie toalety. Znalazłam. Miała zieloną tabliczkę, informującą, że została odnowiona ze środków Ministerstwa Gospodarki. Ciekawe, ile lat miała ta tabliczka... Kurek od prysznica został mi w ręce, ale te przy umywalkach działały, i znalazłam nawet umywalkę, w której sprawny był również odpływ. W miarę odświeżona postanowiłam przyjrzeć się zakolu Brdy o poranku i z pewnym zdziwieniem zauważyłam stróża, który zbierał porozrzucane wiosła. Z nadzieją zapytałam go o prysznic.

- Prysznic? Dzisiaj nie będzie, za mało ludzi jest. Bo ja muszę 1500 litrów wody zagrzać.

Westchnęłam ciężko. Kempingowa kuchnia była znacznie bardziej obrzydliwa, niż łazienka, i w ogóle nie bardzo mi się tam podobało, uiściłam więc dychę opłaty za kawałek trawy z szyszkami i zwiałam stamtąd gdzie pieprz rośnie, to znaczy do Samociążka, będącego moim punktem docelowym, w którym jest wypasiony kemping z bardzo elegancką łazienką i doskonale zaopatrzony sklep z możliwością płacenia kartą.

Tym razem obyło się bez przygód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli post ma więcej, niż dwa dni, Twój komentarz ukaże się po moderacji.